poniedziałek, 19 grudnia 2011

Co mówią planety w naszym horoskopie?

Nie wszyscy wiedzą, że profesjonalny horoskop zawiera również położenie Księżyca i pozostałych planet , które mogą modyfikować wpływ znaku Słońca na nasz charakter.

Każdy, a przynajmniej co drugi z nas wie, pod jakim znakiem zodiaku się urodził, czyli w jakim znaku przebywało Słońce w momencie jego urodzenia. Jednak nie każdy zdaje sobie sprawę, że profesjonalny horoskop zawiera również położenie Księżyca i pozostałych planet naszego Układu Słonecznego, które mogą w znaczący sposób modyfikować wpływ znaku Słońca na nasz charakter. I dlatego niejeden stwierdza, że ma mało wspólnego ze „swoim” znakiem zodiaku.



To zrozumiałe, gdyż nieraz zdarza się, że Księżyc i pozostałe planety zajmują tak znaczące miejsca w horoskopie, że mogą nie tylko modyfikować nasze cechy wynikające ze znaku Słońca, lecz nawet spowodować, że przeważą cechy innego lub innych znaków zodiaku. Dzieje się tak dlatego, że położenie wszystkich elementów horoskopu, a nie tylko Słońca, opisuje cechy naszego charakteru oraz nasze zaangażowanie (mniejsze lub większe) w różne dziedziny życia.

I tak, chociaż Słońce określa naszą samoświadomość, witalność, indywidualność, jest naszym głównym motorem, to jednak o pozostałych cechach możemy wiele dowiedzieć się z usytuowania Księżyca oraz innych planet, szczególnie tzw. osobistych (Merkurego, Wenus i Marsa).

Jeżeli pragniemy poznać sposób przeżywania i ujawniania uczuć, musimy popatrzeć na położenie Księżyca. To on nam pokaże, jakie było nasze dzieciństwo, co wynieśliśmy z domu rodzinnego, jaki był nasz kontakt z matką oraz jaki mamy stosunek do spraw rodzinnych. Czy mamy „serce na dłoni”, czy też skrywamy swoje emocje głęboko przed innymi. Księżyc to właśnie nasze wnętrze, którego najczęściej nie odkrywamy. To również informacja, gdzie ulokowane jest nasze poczucie bezpieczeństwa. Jego pozycja w horoskopie jest równie ważna, jak pozycja Słońca. Porównanie Księżyców u partnerów powie nam, czy wynieśli ze swoich domów podobne tradycje i zwyczaje, oraz czy nawyki każdego z nich będą im przeszkadzały we wspólnym życiu, czy też je ułatwiały.


Planetami, które również bardziej lub mniej nas określają, są Merkury, Wenus i Mars.
Merkury określa nasz sposób komunikacji, przyswajanie wiedzy, ruchliwość, komunikatywność. To, jak się wysławiamy, czy potrafimy z każdym rozmawiać, a poza tym – czy w ogóle lubimy rozmawiać, czy raczej jesteśmy małomówni. Czy do nauki potrzebujemy na przykład przyjaznego otoczenia, czy samotności. Czy jesteśmy statyczni, czy też nie potrafimy usiedzieć w miejscu, i tak dalej...

Wenus – planeta miłości, pokoju i partnerstwa, opisuje to, jaki mamy stosunek do innych ludzi, czy jesteśmy nastawieni na partnerstwo, współpracę, równowagę w związku z drugim człowiekiem. Czy, i jak bardzo ktoś inny jest nam potrzebny do życia. A jeśli wchodzimy w związek, ile wolności dla siebie potrzebujemy w tym związku, a także czy tę wolność zapewnimy swojemu partnerowi, czy może będziemy go w niej ograniczać. To bardzo ważna planeta dla budowania związku partnerskiego. Mówi również o naszych gustach, a jak wiemy, odmienność gustów może osłabić związek, jeśli ludzie nie są tolerancyjni i nie rozumieją, że to, co podoba się mnie, nie musi podobać się drugiemu. Najlepiej, gdy gusty są zbliżone lub podobne.



Mars, odpowiadający za naszą energię, przebojowość, waleczność, to planeta, która potrafi prowadzić nas do sukcesów, ale też zniszczyć realizację planów poprzez niepohamowane wyskoki gniewu. Jego negatywna energia może być nie do zaakceptowania przez partnera, który przykładowo jest człowiekiem łagodnym i delikatnym. Jego oddziaływanie na inną planetę partnera (Wenus, Księżyc) może wzbudzać pociąg fizyczny, wywoływać wzajemną atrakcyjność seksualną, ale może także w pewnych układach wywoływać rywalizację lub prowadzić do kłótni.


Takie planety, jak Jowisz, Saturn (tzw. planety społeczne), Uran, Neptun i Pluton (planety pokoleniowe), również modyfikują nasz charakter, w szczególności poprzez miejsce, które zajmują w naszym horoskopie oraz powiązanie z pozostałymi planetami.



Jowisz powie nam o naszych cechach etycznych, stosunku do prawa, lojalności, religijności, także o optymizmie, ułatwieniach w działaniu, ale też i o skłonnościach do brawury lub nadmiernym apetycie (nie tylko do jedzenia). Może nam ukazać, czy będziemy mieli więcej partnerów w życiu, czy tylko jednego.



Saturn to planeta ambicji, obowiązku, dyscypliny, organizacji i poszanowania czasu. Ale też sztywności, konserwatyzmu, czasem nadmiernej powagi, traktowania wszystkich spraw zbyt serio. Jeśli nadmiernie nas ogranicza, zabiera nam dziecięcą radość życia, powoduje, że nie potrafimy tolerować u partnera błędów, słabości, a nawet (nieuzasadnionej naszym zdaniem) radości życia. Jest to planeta, której działanie w naszym związku z drugim człowiekiem ujawnia się dopiero z czasem, najczęściej wówczas, gdy razem zamieszkamy. Bo wtedy zaczynają się wspólne obowiązki i ich podział. Wtedy dopiero najczęściej dowiadujemy się, czy w trudnych sytuacjach możemy liczyć na partnera, czy udzieli nam pomocy, czy zaopiekuje się, gdy będziemy tego potrzebowali. Jednym słowem – czy jest partnerem solidnym, czy też nie. W konfiguracji z innymi planetami pokaże nam, czy poważnie traktujemy związki z ludźmi, czy zależy nam, aby były one trwałe.



Uran, będący planetą indywidualizmu, wolności, oryginalności, łamania tabu, nieprzestrzegania konwenansów, określa naszą potrzebę indywidualnego wyróżniania się spośród innych. Mówi o naszej potrzebie wolności własnej, o tym, czy potrafimy się podporządkować, czy też jesteśmy absolutnymi anarchistami. Pozytywnie ustawiony w naszym horoskopie sprawia, że jesteśmy otwarci na wszystkich ludzi, bez względu na ich rasę czy pochodzenie, że z chęcią przyjmujemy lub też poszukujemy nowych rozwiązań. Uran daje nam niepowtarzalny wizerunek, sprawia, że jesteśmy oryginalni w wyglądzie, sposobie bycia lub też poglądach. Jeśli jego energia jest zbyt wyeksponowana, jesteśmy ekscentrykami. Oddziałując na jedną z planet osobistych partnera, daje właśnie ten błysk miłości od pierwszego wejrzenia, a przy innych silnych powiązaniach sprawia, że niezależnie od długości trwania związku, stale „iskrzy w nim”, powodując, że związek jest wciąż świeży.



Najsilniejsza planeta, czyli Pluton, to planeta, która daje nam moc wewnętrzną, regenerację sił, koncentrację, samozaparcie. Może sprawić, że mamy potrzebę przeżywania życia „na maksa”, odczuwamy wszystko ekstremalnie mocno – od miłości po nienawiść. Jeśli silnie zaznaczona jest w horoskopie, potrzebujemy mocnych przeżyć, szukamy ekstremalnych rozrywek na pograniczu życia i śmierci. To planeta, która w oddziaływaniu na planetę osobistą partnera potrafi go w jakiś sposób podporządkować i sprawić, że będzie pod naszym wpływem. Zawsze w takich układach powoduje, że związek będzie mocno przeżywany, a od wzajemnych układów z innymi planetami zależy, czy związek będzie budujący, czy niszczący.



To skrótowe ukazanie działania planet w naszym horoskopie ukazuje, jaką bogatą różnorodność informacji on zawiera. A jeszcze musimy mieć świadomość, że sama energia planet nie wystarcza, aby opisać nasz charakter i nasze możliwości, które mamy szanse wykorzystać w życiu. To dopiero jak gdyby tło do interpretacji horoskopu, gdyż do pełnego jego obrazu potrzebne są pozostałe, nie mniej ważne elementy. A jeśli chcemy zawrzeć udany związek z drugim człowiekiem, najlepiej poznać najpierw własne predyspozycje do tworzenia takiego związku.
Serwis Partnerski ONNYKS www.onnyks.pl

Historia różowego płomyczka

Uwierz w to, że i Ty jesteś dobrym Aniołem, który jest po to, aby czynić dobro, aby kochać i być kochanym.


Eony temu, gdy Ziemia była jeszcze młodą planetą, którą zamieszkiwało wiele różnych ras, rozpoczęła się pewna historia. Historia, której początki pamiętają wiatr i drzewa, i Słońce, i woda… Historia, która miała swój początek, ale dzieje się dalej…
Ziemia porośnięta była najwspanialszymi roślinami, które tworzyły niesamowite widoki, zachęcające podróżne istoty, by ją odwiedziły. I tak też, stała się przystanią dla syren, rusałek, wodników, skrzatów, smoków, elfów, aniołów i wielu, wielu innych. Żyły one ze sobą w przyjaźni. Ziemia, była najgęstszą planetą w całym Wszechświecie, to też każdy, kto chciał ją odwiedzić musiał przybrać również gęstą postać. Ogromną zabawą dla każdej istoty było formowanie ciała. Każda z ras uzgadniała między sobą podobieństwa, chcąc zachować pewną indywidualność i wyjątkowość.
Skrzaty najczęściej przybierały postać małych stworków, ze spiczastymi uszami i małym, zadartym noskiem. Syreny postanowiły doświadczać życia w głębinach morskich, wyróżniając się od innych pięknym ogonem i delikatnym śpiewem, które rozchodziło się po wodach. Elfy przybierały postać podobną do ludzkiej, tyle, że smuklejszą i lżejszą. Charakteryzowały ich również śmieszne, odstające uszy i świetliste, długie włosy. Anioły… Anioły często przybierały ciało zwane później człowiekiem. Te świetliste istoty postanowiły stworzyć rasę, która byłaby gospodarzem zielonej planety, by pomagać zaaklimatyzować się nowym przybyszom. Ciała przez nich stworzone przybierało z czasem coraz więcej istot, widząc ich wspaniałość.
Lecz pewnego razu koło Ziemi przelatywały istoty z ciemnego obszaru. Widząc jej piękno i powodzenie postanowiły zawłaszczyć ją sobie i podporządkować istoty ją odwiedzające. Obmyśliły plan, który szybko stał się czynem. I tak jedna istota po drugiej zaślepiona obietnicami ciemnej rasy coraz bardziej zatracała się w egoizmie, dumie, pysze… Ziemia z wielu na wiek traciła swój blask i piękno.
Istoty, które tyle pracy w nią włożyły smuciły się bardzo, ale nie wiedziały, co mają robić, gdyż każda z istot, przebywających na niej posiadała wolną wolę. Pewnego razu, przyglądając się z kosmosu zdarzeniom na Ziemi, przybyła do nich postać. Jej blask rozświetlał cały układ słoneczny, a ciepło dawało niezwykle miłe uczucie.
- Kim jesteś? – Pytały.
Istota uśmiechnęła się, ale nie odpowiedziała. Wskazała na Ziemię i po chwili powiedziała:
- Piękną planetą niegdyś była, lecz zło i ciemność zawładnęły istotami na niej przebywającymi.
- Czy wiesz, jak możemy to zmienić? – Pytały.
Istota zbliżyła się bardziej i otworzyła zamkniętą dłoń, z której zaczęły się unosić różowe płomyczki.
- Przyjmijcie je. One Wam pomogą.
I tak też zrobiły. Do każdej z istot podleciał jeden płomyczek i wypełnił ją.
- A teraz zejdźcie na Ziemię i przekażcie to innym. Rozdawajcie tą energię istotom, które będą chciały ją przyjąć.
- Czy starczy jej dla wszystkich? – Pytały istoty.
- Rozdając ją będziecie ją mnożyć. Ona nigdy się nie kończy. – Odpowiedziała i ruszyła dalej.
Tymczasem na Ziemi nie było już podziału na rasy. Wszystkie istoty, które na nią schodziły przybierały formę, wymyśloną przez Anioły, czyli ludzką. Tak też uczyniły istoty, mające nieść różowy płomyczek. Przybrały postać ludzką i rozdawały płomyczki tym, którzy chcieli je przyjąć. I tak, jak mówiła świetlista istota, im więcej jej dawały, tym więcej ich było. Ziemia odzyskiwała swą dawną postać, a istoty ciemnych wymiarów rezygnowały z jej zasiedlania. Niestety nie wszyscy ludzie chcieli go przyjąć, dlatego na zielonej planecie zdarzały się jeszcze wojny, kłótnie, mordy. Ale płomyczek został zasiany. Mimo oporu po jakimś czasie i te zagubione dusze przyjmują go, a wtedy z radością przekazują go dalej.
Cóż to za płomyczek? Jak go otrzymać? To płomyczek miłości bożej, który wejdzie do każdego otwartego serca. A kiedy tam się znajdzie, już nigdy go nie opuści.
Istoty, które zeszły, by go rozdawać nazwane zostały Aniołami ze względu na swoją dobroć i postać, jaką przybrały, a która była podobna do tej pierwotnej. I każdy, kto przyjął do swego wnętrza miłość również stawał się pięknym Aniołem. I nie były to wielkie czyny. To było po prostu dobre słowo, uczynek, którym obdarzały innych, burząc mury, otaczające serce. Więc uwierz w to, proszę, że i w Tobie jest ten różowy płomyczek. Uwierz w to, że i Ty jesteś dobrym Aniołem, który jest po to, aby czynić dobro, aby kochać i być kochanym. Uwierz i przekazuj go dalej, by Ziemia mogła powrócić do swej najwspanialszej, pierwotnej postaci, a wszystkim na niej żyło się lepiej.

Moja pastelowa utopia

Felieton, w którym opisuję mój wymarzony świat. Chciałabym tam żyć, jednak zdaję sobie sprawę z faktu, iż dla kogoś innego moja utopia może być antyutopią...

"Na moim polu papierowych kwiatów
I cukierkowych chmur kołysanki
Leżę wewnątrz siebie godzinami
I patrzę na moje purpurowe niebo
unoszące się nade mną.

Nie mów, że jestem poza zasięgiem
Tego szerzącego się chaosu - Twojej rzeczywistości.
Wiem doskonale, co leży poza moim sennym schronieniem:
Koszmar. Zbudowałam mój własny świat, żeby uciec"

Evanescence, "Imaginary"
(tłum. N. J. Nowak)





"Na moim polu papierowych kwiatów..."


Za każdym razem, kiedy próbuję sobie wyobrazić idealny świat, jest on jasny, pastelowy, delikatnie namalowany i rozmyty - wręcz impresjonistyczny. Rzeczywistość, która pojawia się w moich lukrowych marzeniach, wydaje się dosłownie nierealna w swoim pięknie, prostocie i doskonałości. Ta ciepła, wczesnowiosenna pogoda, te przyjemne zapachy i dźwięki, te życzliwe głosy, to poczucie szczęścia i bezpieczeństwa... Pozwólcie, że trochę Wam o tym opowiem, dobrze? Każdy z nas marzy przecież o utopii, a ja ją sobie wyobrażam właśnie tak...



Królestwo Serca i Rozumu


W moim idealnym świecie nie istnieje zjawisko okrucieństwa i patologii, ponieważ ludzką mentalnością rządzą serce i rozum - nikt nie postępuje lekkomyślnie, wszelkie decyzje są przemyślane oraz ostrożnie realizowane. Każdy człowiek jest zrównoważony psychicznie i odpowiedzialny, przez co bardzo rzadko sięga po alkohol czy papierosy (w ogóle robi to zdecydowana mniejszość!). Nie ma rozpusty (tzw. "nieodpowiedzialnej miłości"), nie ma homoseksualizmu, nie ma pedofilii, nie ma kazirodztwa, nie ma gwałtów, nie ma molestowania seksualnego, nie ma prostytucji. Na imprezach i koncertach króluje umiar, ludzie bawią się "z głową", bowiem rozsądek i troska o własne bezpieczeństwo należą do nieprzemijających mód (klasyka, ot co!).



Akcent kolorystyczny


Takie pojęcia jak aborcja czy eutanazja nie istnieją, gdyż bohaterom mojej utopii nawet przez myśl nie przechodzi, że można by zabić niewinnego człowieka. Państwo wspiera ich w takim rozumowaniu. Zamiast inwestować w środki wczesnoporonne, antykoncepcję, in-vitro i edukację seksualną, inwestuje w opiekę nad sierotami i niechcianymi dziećmi. Zamiast inwestować w sprzęt do eutanazji (Fuj! Powiało Zachodem!), inwestuje w anestezjologię i w ogóle w służbę zdrowia. Praktycznie nie ma szans, żeby ktoś podniósł rękę na nienarodzone dziecko albo bezbronnego pacjenta. Gdyby jednak tak się stało, niewątpliwie spotkałaby go sprawiedliwość - może nawet kara śmierci. To taki drapieżny "smaczek", ciemniejszy akcent kolorystyczny na moim jasnym malowidle. Nie może być przecież zbyt słodko i monotonnie, prawda? Już Schopenhauer pisał, iż dwie najstraszniejsze rzeczy pod Słońcem to cierpienie i NUDA...



Dobre duchy - opiekunowie baśniowej krainy


Ustrój, który tutaj panuje, to konserwatywno-nacjonalistyczny autorytaryzm z wolnością słowa, tercerystyczną gospodarką, troską o niepodległość Ojczyzny i poszanowaniem praw człowieka (mam na myśli autentyczną ochronę p.cz., a nie zachowania w stylu dwulicowej organizacji Amnesty International!). Z Idealnych Starachowic wybiegam myślami do Idealnej Warszawy, aby przyjrzeć się politykom. Niestety, widzę same sylwetki - są one jasne, pastelowe, ładne, delikatnie nakreślone i niewyraźne, podobnie jak inne elementy tego impresjonistycznego obrazka. Twarzy w ogóle nie widać, co jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że te postacie nie są rzeczywistymi ludźmi, tylko dobrymi duchami opiekującymi się baśniową krainą.



Sacrum i profanum, czyli idealna harmonia


Wspomniani wcześniej politycy to osoby odpowiedzialne, zaradne życiowo, świadome potrzeb obywateli, uczciwe i sprawiedliwe, a pojedyncze próby zejścia na złą drogę udaremnia im... Kościół katolicki. Duchowni chętnie pomagają rządzącym w przestrzeganiu zasad moralnych, jednak - chociaż odgrywają tak ważną rolę w państwie - są tolerancyjni religijnie i nie próbują nikogo nawracać na siłę. Kraj jest całkowicie suwerenny, tzn. nie należy do żadnych unii czy innych organizacji, które mogłyby ograniczać jego wolność.



Sprawiedliwie, a nie po równo!


Miejsce w hierarchii społecznej zależy od inteligencji, mądrości życiowej, odpowiednich cech charakteru i właściwie uformowanego sumienia: na szczycie znajdują się osoby najdoskonalsze, zaś u podnóża - najmniej doskonałe. Taka nierówność wynika ze zwykłej, zimnej, rozumowej sprawiedliwości. Co równe, to równe, ale wcale nie musi być sprawiedliwe (sprawiedliwość polega na tym, że każdy ma tak jak na to zasługuje, a nie tak jak inni). Nie umiem powiedzieć zbyt wiele na temat mojego wyimaginowanego Nowego Porządku Świata. Jak już wspomniałam, moja wizja jest kolorowa i urocza, ale rozmyta i delikatnie nakreślona. Zresztą... czy ktokolwiek z Was widział, żeby autorzy tradycyjnych baśni podawali dokładne dane oraz relacjonowali wydarzenia z precyzją rzetelnego reportera?!



Liceum jak planeta Pemalitów


Wrześniowy poniedziałek, godzina dziewiąta rano. Idę do szkoły lekkim, radosnym krokiem, bo wiem, że będę zdobywać wiedzę w miłej i przyjaznej atmosferze. Mam na sobie szkolny mundurek - taki śliczny jak ze snu. Koszulka biała jak śnieg, czysta jak łza, lekka jak piórko i miła w dotyku niczym alabastrowy posążek Anubisa, który przywiozłam sobie z podróży do Egiptu. Spódnica do kolan i damski krawacik - w kratkę, tak jak na starych zdjęciach dziewczyn z t.A.T.u. Wchodzę do budynku szkolnego. Panuje tutaj atmosfera przywodząca na myśl cytat z książki "Animorphs. Android" Katherine Alice Applegate (dziesiątej części mojej ulubionej serii powieściowej, którą kochałam w starszych klasach Szkoły Podstawowej i nadal darzę sentymentem): "Trudno w to było uwierzyć, lecz kiedy patrzyło się na holograficzny obraz planety Pemalitów, czuło się rzeczywiście, że mogły ją zamieszkiwać istoty pełne wewnętrznej harmonii. Wszystko emanowało spokojem, trochę jak w japońskim ogrodzie zen. Nie był to jednak spokój nudy czy martwoty. Pemalici biegali, bawili się i wydawali dziwne dźwięki, będące chyba śmiechem".



Genialna generacja


W mojej Idealnej Szkole kształci się zdolna, szlachetna i patriotyczna młodzież. Wszyscy uczniowie są ambitni i dobrze wychowani - nie palą papierosów, nie zażywają narkotyków, nie dewastują mienia, nie rozpychają się w szatniach i w korytarzach, nie dokuczają indywidualistom, nie poniżają nauczycieli, nie robią sobie na złość, nie pogardzają sprzątaczkami i woźnymi, nie uciekają z lekcji i nie ściągają na sprawdzianach. Są błyskotliwi i głodni wiedzy, a na przerwach nie rozmawiają o głupotach, tylko o filozofii, religioznawstwie, literaturze, sztuce, psychologii, politologii, historii, nauce i technice. W mojej utopii - podobnie jak w realnym świecie - korzystam z nauczania indywidualnego. Mam świetny kontakt z nauczycielami, omawiane zagadnienia są dla mnie interesujące i z łatwością "wchodzą mi do głowy".



Moja utopia to Twoja antyutopia?


Za każdym razem, kiedy opuszczam mój świat wyobraźni, jestem przygnębiona i owładnięta tęsknotą, bowiem czuję się jak Adam i Ewa po wygnaniu z Raju. Dlaczego w ogóle marzę, skoro wiem, iż po "odłączeniu się od Matriksa" przeżyję bolesne zderzenie z szarą rzeczywistością? Nie wiem... Chyba jestem naiwną marzycielką... Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że moja utopia może być dla kogoś antyutopią (i vice versa). Zarówno ja, jak i ten ktoś, dążymy do realizacji własnych marzeń, czyli do życia w wymyślonej przez siebie rzeczywistości. Któreś z nas kiedyś wygra; jedno będzie żyło w utopii, a drugie - w antyutopii. Mam nadzieję, że to ja będę miała więcej szczęścia.

Natalia Julia Nowak (En-Dżej-En)

Doda. Plotki już znasz. Gdzie jest prawda?


Czy działania Dody to czysty marketing, czy też prawdziwe jej zachowania? Czy rozwód z Radosławem Majdanem miał na celu zrobienie szumu medialnego, czy też może wynikał z jej potrzeby serca?

Na te i inne pytania może odpowiedzieć wróżka. Przekonaj się ile z tych informacji, jakimi karmi Cię prasa i serwisy plotkarskie jest przekonywująca.

Czy Doda fałszywie kreuje swój wizerunek, czy też ma taki charakter i jest sobą?

Czy Doda jest gwiazdą kilku sezonów, czy też osiągnie coś więcej?

Czy Doda prywatnie jest uczuciową, dobrą osobą?
Skąd wziął się dar - talent Dody?

Czy ma jakieś wsparcie duchowe?

Przekonaj się.


DODA - DOROTA RABCZEWSKA
Urodzona 15 – 2 – 1984 = 30 / 3 – WODNIK
Nasza piosenkarka Doda, młodziutka jeszcze dziewczyna, przyszła na świat jako zodiakalny Wodnik.

Wodnik ma to do siebie, że uwielbia zmiany. Zmienia wszystko i wszystkich, tylko nie siebie. Żyje wg własnego pomysłu, zupełnie nie przejmując się tym, co powiedzą inni. Kocha być w opozycji i psuć sobie opinię – szczególnie w wyższych sferach.

Wodnik lubi ekstrawagancję i niezależność.
Uran – planeta patronująca wnosi w jej życie entuzjastyczny stosunek do zmian. To trzeci ze znaków powietrznych. Przedstawiany jest jako wicher, który zmiata wszystko, co ma po drodze. To burza.

Wodnik gotowy jest wyprzedzić swoją epokę. Umysł geniusza! Bliźniak myśli i komunikuje, Waga jest wspaniałą dyplomatką, natomiast Wodnik WIE!!!

Po prostu wie….. Ma ogromne pragnienie wolności i zawsze chodzi własnymi ścieżkami. Niezrozumiana przez innych, nie znajduje w swoim życiu osoby, która dorastała by do jej poziomu intelektu. To geniusz….. Ma pomysł…. Jeden błysk…. I już wie… i realizuje…. Ale tylko według własnych norm, według własnego pomysłu.

Nie podporządkuje się nikomu. Sama wie najlepiej, co dla niej dobre.

Doda przyszła na świat w wibracji numerologicznej – 3 / 30
To bardzo wesoła, kochająca życie wibracja.

Ekscentryczna, ekstrawertyczna, komunikatywna. Jest artystką w każdej dziedzinie. Jeżeli uzna środowisko, poglądy, idee za swój cel, wpasuje się jak kameleon.
Potrafi dostosować się do każdego środowiska i do wszystkich wymogów.

Ale to nie znaczy, że tak postępuje na co dzień. Tylko wtedy, gdy ma w tym swój cel. To mistrz adaptacji, kreator życia i doskonałej komunikacji.

Lubi błyszczeć i olśniewać swoje otoczenie. Obdarzona wyjątkowym magnetyzmem musi i lubi być ośrodkiem zainteresowania. Łasa na pochlebstwa i komplementy.

Powszechnie lubiana i zaradna. Rzadkością jest, że zechce dążyć do dominacji nad otoczeniem. Doda właśnie należy do tych nielicznych wyjątków…

Operując świetnie słowem – wali prosto z mostu.
Muzykę odczuwa całym swoim ciałem. Urodzona artystka, uwielbia śpiewać, tańczyć, grać.

Kreatywna, twórcza pomysłowa.
Tu planetą patronującą jest Jowisz, nazywany Planetą Szczęścia. Tak więc osoby urodzone w tej wibracji to szczęściarze. Czyż Doda nie jest szczęściarą?

W błyskotliwym umyśle rodzą się oryginalne pomysły, które skutecznie wprowadza w czyn.
Bywa też tak, że jej elokwencja przeradza się w gadulstwo trudne do zniesienia.

TRÓJKA jest mistrzem w mówieniu o niczym ( z tej wibracji wywodzi się najwięcej mitomanów ).
W dzieciństwie ceniono ją nie za to, że była i kim była, ale za to, co wytworzyła i osiągnęła. Szybko więc nauczyła się, wyciągnęła wnioski, że miłość i aprobatę uzyskać można jedynie za skuteczne działanie. Jako aktor stała się mistrzynią w promowaniu siebie, pokazywaniu się taką, jaką chcą ją widzieć.

Bardzo ceni sobie prestiż społeczny, ale jest uwrażliwiona na krytykę i lekceważenie. Nie lubi tego.

Jeśli chcesz wiedzieć więcej, to zapraszamy do serwisu TwojeWrozby.pl
Wróżby lepsze niż plotki. Sprawdź TwojeWrozby.pl

niedziela, 18 grudnia 2011

"Profesor Kuzniecow i jego roboty" - sztuka teatralna

Utwór (tragikomedia science-fiction) opowiada o starszym panu z Rosji, który bardziej kocha androidy niż ludzi. Matwiej Akimowicz Kuzniecow, bo o nim mowa, specjalnie zamieszkał na Syberii, aby odciąć się od znienawidzonego świata Homo sapiens.

SCENA PIERWSZA

Czas akcji: 2054-12-18
Miejsce akcji: Rosja - Syberia - okolice Nowosybirska - willa Kuzniecowa - sypialnia
Osoby: prof. Matwiej Akimowicz Kuzniecow
Roboty: Nastia, Awksientij




Profesor robotyki i cybernetyki, Matwiej Akimowicz Kuzniecow, siedzi przy nowoczesnym, futurystycznym komputerze i pisze bloga (wirtualny pamiętnik).



MATWIEJ (czyta na głos swoją notatkę):

Czy istnieje chociaż jeden przedstawiciel gatunku Homo sapiens, który mógłby mi udowodnić, że człowiek jest czymś lepszym od androida? Zarówno robot, jak i istota ludzka są zaledwie zlepkami protonów, neutronów i elektronów, co stawia je na równi z innymi stekami atomów, na przykład z krzesłem, aparatem fotograficznym i psimi fekaliami. Człowiek i android są postaciami inteligentnymi oraz samodzielnymi, a we współczesnych czasach wyglądają niemal identycznie. Żeby mogły wykonać dowolny ruch lub podjąć jakąkolwiek decyzję, przez rurki w ich wnętrzu musi przepłynąć określona ilość impulsów elektrycznych. No, więc jaka jest różnica między człowiekiem a maszyną (zakładając, że takowa istnieje)? Jakiś nawiedzony katolikus mógłby rzucić patetyczne hasło: "Człowiek ma duszę", jednak ja nie wierzę w boskie pierwiastki i tego typu ścierwa. Jedyną...



Matwiej przerywa czytanie, bo tuż za jego plecami otwierają się automatyczne drzwi (takie jak w supermarketach) i do pokoju wchodzi androidka Nastia, wyglądająca jak 45-letnia kobieta i niosąca tacę z jedzeniem oraz piciem.



NASTIA (miłym, pełnym ciepła głosem):

Dzień dobry, Matwiej Akimowicz Kuzniecow. Ty nie w łóżku?



MATWIEJ (serdecznie, z uśmiechem):

Nie, nie, Nastio... Jak widzisz, opanowała mnie jakaś poranna muza, która każe mi pisać bloga... Obudziłem się dzisiaj wcześniej niż zazwyczaj, a ponieważ nie udało mi się ponownie zasnąć, postanowiłem się czymś zająć... (Chichocze) Tak czy siak, dziękuję za troskę... i za śniadanie.



NASTIA (kładąc tacę na biurku Matwieja):

Matwiej Akimowicz Kuzniecow potrzebuje więcej snu. Matwiej Akimowicz Kuzniecow zbyt dużo pracuje. Matwiej Akimowicz Kuzniecow nie pamięta o zaleceniach lekarskich.



MATWIEJ (lekko zirytowany):

Nie pouczaj mnie, Nastio, wiem lepiej, co jest dla mnie dobre... (Znowu chichocze) W gruncie rzeczy, cieszę się, że tak mało śpię, albowiem bezsenność jest cechą geniuszy.



NASTIA:

Matwiej Akimowicz Kuzniecow powinien spać snem sprawiedliwego.



MATWIEJ:

A co ma długość snu do sprawiedliwości? Śpię tyle, ile potrzebuję, i nie oglądam się za siebie. Łatwo ci mówić o takich sprawach, bo sama nie wiesz, co to jest sen.



NASTIA:

Jak uważasz, Matwiej.



Nastia wychodzi z pokoju, a Kuzniecow powraca do głośnego czytania swojego wpisu.



MATWIEJ (czyta):

Jedyną cechą, która przychodzi mi na myśl, a która może być dowodem na istnienie różnic między istotami ludzkimi a robotami, jest zdolność do czynienia zła. Ludzie są jedynymi stworzeniami na Ziemi, które potrafią zabijać dla przyjemności - zwierzęta robią to tylko wtedy, gdy potrzebują pokarmu albo czują się zagrożone. Android, jako maszyna pozbawiona świadomości, uczuć i wolnej woli, również nie może mieć złych intencji. Jeśli morduje lub w inny sposób krzywdzi istotę żywą, to postępuje tak tylko dlatego, że jest uszkodzony albo został perfidnie zaprogramowany przez człowieka. Paradoksalnie, kiedy w czasie ostatniej wojny maszyny zabijały przedstawicieli gatunku Homo sapiens, nadal aktualne było powiedzenie: "To ludzie ludziom zgotowali ten los". Ludzie, ludzie, zawsze ludzie... Czy istnieją na świecie gorsze bydlaki? A kto nieustannie zatruwa własną planetę i podejmuje liczne próby utopienia we krwi swoich współbraci?



Do pokoju Matwieja Kuzniecowa wchodzi kolejny robot: smukły, energiczny Awksientij o wyglądzie 17-letniego chłopaka.



MATWIEJ (grzecznie, do androida):

Cześć, Awksientij. Co cię do mnie sprowadza?



AWKSIENTIJ:

Matwiej, ktoś zadzwonił do drzwi. Nie wiemy, czy go wpuścić.



MATWIEJ (zszokowany, zbulwersowany i wściekły):

Kurde pazur! Do drzwi zadzwonił? A kto mu bramę otworzył?! Jak znajdę tego, który wpuścił intruza na teren mojej posesji, to mu nogi z elektronicznego tyłka powyrywam!



AWKSIENTIJ:

Wielki Arni miał wczoraj wieczorem zamknąć bramę. Widocznie znowu zapomniał.



MATWIEJ (histerycznie):

Arni, Arni, ciągle Arni... Wysoki jak brzoza, a głupi jak koza... (Wstaje z obrotowego fotela) No dobra, idę zobaczyć, kto przyszedł. (Wściekle, myśląc o Wielkim Arnim) Żeby mi to było ostatni raz!




SCENA DRUGA

Czas akcji: 2054-12-18
Miejsce akcji: Rosja - Syberia - okolice Nowosybirska - willa Kuzniecowa - przedpokój
Osoby: prof. Matwiej Akimowicz Kuzniecow, red. Biełła Łogwinowna Morozowa
Roboty: Nastia, Ałła, Awksientij, Wielki Arni




Profesor Kuzniecow zbliża się do drzwi, za którymi czeka na niego dziennikarka Biełła Łogwinowna Morozowa (dzwoniąca i pukająca dosyć niecierpliwie). Matwiej staje przed drzwiami, kładzie rękę na specjalnej klawiaturze zastępującej klamkę, jednak waha się z otworzeniem. Scenę obserwują cztery roboty: Nastia, Awksientij, Ałła (o wyglądzie 20-letniej panny) i Wielki Arni (wyglądający jak Arnold Schwarzenegger w filmie science-fiction pt. "Terminator").



MATWIEJ (szyderczo, słysząc natarczywe pukanie):

Zajęte!



Osoba po drugiej stronie drzwi nie przestaje pukać i dzwonić.



MATWIEJ (wyprowadzony z równowagi):

Kto tam, do choroby ciężkiej?! Nie ma nikogo w domu!



BIEŁŁA (nie zważając na ostatnie słowa Matwieja Akinowicza):

Dzień dobry, profesorze Kuzniecow, jestem Biełła Łogwinowna Morozowa, redaktorka tygodnika internetowego "Mechatech Attack". Chciałabym zadać panu parę pytań, związanych z pańską pracą, życiem...



MATWIEJ:

A co cię, kurde balas, obchodzi moje życie?! Nie masz własnego, czy co u diabła?! Jak nie masz własnego życia, to zjazd w spódnicy do kostnicy!



BIEŁŁA (nieco zraniona zachowaniem Matwieja):

Panie profesorze, proszę na mnie nie krzyczeć! Otrzymałam zlecenie, aby przeprowadzić z panem wywiad, i muszę się wyrobić do jutra... (Ironicznie, z żalem) Wielka to łaska odpowiedzieć na parę pytań!...



MATWIEJ (coraz bardziej zirytowany):

Kobieto, czy ty masz jakiś problem?! Dałem ci do zrozumienia, że nie udzielę żadnego wywiadu, więc wypad spod drzwi i won do chałupy!



BIEŁŁA (zrozpaczona):

Panie profesorze, ale to jest bardzo ważne zlecenie! Ja tu z samego Kaliningradu przyjeżdżam! Jeśli...



MATWIEJ (despotycznie, naśladując Panią Barbarę z e-serialu "Klatka B"):

"Wypad mnie spod drzwi, powiedziałem!" (Słysząc jakiś szmer za drzwiami) "Nie ma dyskusji, powiedziałem!!!"



AWKSIENTIJ (powtarza jak papuga):

"Nie ma dyskusji, powiedziałem!"



WIELKI ARNI (do Awksientija, posługując się jednym z najpopularniejszych tekstów w Internecie):

"Daj kamienia!"



MATWIEJ (do robotów, dla świętego spokoju):

Odsunąć się wszyscy, będę otwierał!



Androidy cofają się o kilka kroków, a Kuzniecow wystukuje na klawiaturze specjalny kod otwierający drzwi, po czym wpuszcza Biełłę do swojego mieszkania. Kobieta ostentacyjnie przytupuje i chucha sobie na dłonie, żeby pokazać, jak bardzo jest zmarznięta.



BIEŁŁA (z przejęciem):

Huh, ale tu piździ pod tym Nowosybirskiem!



MATWIEJ:

Ma piździć. Specjalnie zamieszkałem na Syberii, żeby mróz wypiździł takich ludzi jak pani, zanim dotrą oni na teren mojej posesji. To jest, ma się rozumieć, pewna forma selekcji naturalnej lub darwinizmu społecznego.



BIEŁŁA:

To trochę okrutne, nie sądzi pan?



MATWIEJ (bezlitośnie):

Nie, nie sądzę. Nikt ich tu nie zapraszał, więc może mi pani wierzyć, że mam czyste sumienie.



BIEŁŁA (chichocze, nawiązując do aforyzmu Stanisława Jerzego Leca):

No tak, sumienie ma pan czyste - nieużywane!



MATWIEJ:

Używane czy nie... Moje roboty mrozu się nie boją. Nie da się ich tak łatwo wypiździć jak ludzi. (Ostro, do androidów) Awksientij, pomóż pani się rozebrać! Nastia, przynieś pani ciapy! A ty, Ałła, zrób pani coś do picia! (Sam do siebie) Kurde pazur, myślałem, że na krańcu świata będę miał św. Spokój, ale nawet tutaj juchy potrafią mnie męczyć. To jest strasznie... ludzkie...



Awksientij pomaga dziennikarce zdjąć płaszcz, a potem wiesza go na najbliższym wieszaku. Biełła zdejmuje zimowe buty i kładzie je w kącie, po czym zakłada przyniesione przez Nastię ciapy. W tym samym czasie Ałła biegnie do kuchni, aby zaparzyć przybyłej herbatę, zaś Wielki Arni stoi w biernym skupieniu jak ochroniarz.




SCENA TRZECIA

Czas akcji: 2054-12-18
Miejsce akcji: Rosja - Syberia - okolice Nowosybirska - willa Kuzniecowa - salon
Osoby: prof. Matwiej Akimowicz Kuzniecow, red. Biełła Łogwinowna Morozowa
Roboty: Nastia, Ałła, Awksientij



Kuzniecow i Morozowa siedzą na dwóch wygodnych, aczkolwiek futurystycznych fotelach w pokoju gościnnym i - przegryzając jakieś ciasteczka - rozmawiają przy włączonym dyktafonie. Nastia, Ałła i Awksientij siedzą na kanapie, przysłuchując się w milczeniu dialogowi.



MATWIEJ (z braku laku decyduje się na uprzejmość):

Lubi pani roboty, Biełło Łogwinowno?



BIEŁŁA (niezdecydowanie):

Czy ja wiem? Roboty to nie ludzie...



MATWIEJ:

A ja bardzo lubię roboty i postaram się, żeby pani też je polubiła. Lubię je za to, że nie są ludźmi. Lubię przebywać w ich towarzystwie, lubię je konstruować, lubię widzieć, jak owoce mojej wielomiesięcznej pracy zaczynają mówić i się poruszać. To trochę podobne do płodzenia potomstwa, rozumie pani? Ja mam syndrom mitycznego Pigmaliona, jednak absolutnie nie zamierzam z nim walczyć... Lubię uczyć roboty standardowych, codziennych czynności, lubię je malować i fotografować. Wszystkie androidy tworzę według własnego, oryginalnego projektu. Tylko dwa roboty w moim domu pochodzą z odzysku, resztę stworzyłem samodzielnie, w takim specjalnym warsztacie na strychu.



BIEŁŁA (zaciekawiona):

Jak to jest mieszkać z dziesięcioma robotami pod jednym dachem?



MATWIEJ:

Tak, jak z ludźmi nigdy nie będzie się mieszkać. One są zawsze lojalne, one nie ranią i nie krzywdzą. Jaki interes mogłaby mieć maszyna w szkodzeniu ludziom? Nawet, jeśli któraś z nich mnie obrazi, to nie gniewam się na nią, bo wiem, że robi to nieświadomie. Żaden robot, ze względu na brak wiedzy o własnym i cudzym istnieniu, nie może mieć złych intencji, nie może chcieć kogoś skrzywdzić - w tym najbardziej ludzkim znaczeniu. Może co najwyżej być niewłaściwie zaprogramowany, ale to już wina jego organicznego programisty. Tylko człowiek potrafi być wyrachowanym łajdakiem i z pełną premedytacją niszczyć, gnębić, unieszczęśliwiać innych. Natomiast android to zabawka, pełniąca takie funkcje, jakie jej wyznaczono w warsztacie czy w fabryce. Istota ludzka jest z natury zła, chociaż musi mieć warunki do zamanifestowania swojej podłości. Nie wierzę, że np. w nazistowskich obozach koncentracyjnych czy w sowieckich łagrach ludzie się zmieniali - oni po prostu odkrywali swoje prawdziwe oblicza. Tak naprawdę, każdy człowiek - nawet najsympatyczniejszy i najbardziej wrażliwy obywatel - może się zamienić w bezwzględnego sadystę, o czym świadczy chociażby słynny „eksperyment posłuszeństwa wobec władzy" Stanleya Milgrama albo "eksperyment więzienny" Philipa Zimbardo.



BIEŁŁA (szeptem, z prawdziwą zgrozą):

„Efekt Lucyfera"... Coś o tym słyszałam...



MATWIEJ:

Każde z tych doświadczeń wykazało, że zwykli, porządni, wzięci „z ulicy" ludzie mogą być zdolni do czynienia największych okropieństw - bicia, poniżania, zadawania cierpień fizycznych. Kiedy w szkole kilkoro dzieci dokucza jednemu uczniowi, reszta grupy najczęściej dołącza do oprawców, nawet nie wiedząc, dlaczego to czyni. Gdy wszyscy krzyczą: „Ukrzyżuj, ukrzyżuj go!", zazwyczaj przyłączamy się do tłumu i drżymy z ekscytacji na samą myśl o publicznych torturach i egzekucji. Czy wie pani, jak wielką popularnością cieszyły się kiedyś krwawe igrzyska organizowane na terenie Koloseum? Obecnie z jednakową mściwą satysfakcją oglądamy makabryczne horrory, gramy w brutalne gry komputerowe. Moda na okrucieństwo jest odwieczna i nieprzemijalna. To właśnie ona, jako rzecz typowo ludzka, stanowi główny wyróżnik naszej populacji, odróżnia nas od innych stworzeń chodzących po Błękitnej Planecie, określa naszą tożsamość, warunkuje naszą przynależność do rodzaju Homo sapiens. Moim zdaniem, tylko człowiek może złośliwie i z pełną premedytacją niszczyć innych. Nie jest taki jak zwierzę, które robi to wyłącznie z ważnych powodów, pod wpływem prymitywnego, niekontrolowanego instynktu samozachowawczego.



BIEŁŁA:

Czyli sugeruje pan, że człowieczeństwo jest synonimem świadomego okrucieństwa, cechą negatywną, właściwą wyłącznie jednemu gatunkowi? Wierzy pan, że skoro istoty ludzkie były bezwzględne w przeszłości, to będą takie również w przyszłości, bo noszą w sobie niezbywalny gen destrukcji i przekazują go z pokolenia na pokolenie?



MATWIEJ:

Tak. Natura ludzka jest czarna jak heban. Roboty nie mają natury, ba: są zaprzeczeniem wszelkiego naturalizmu, więc nie mogą być przesiąknięte złem. Jak śpiewała pewna wokalistka z początku XXI wieku: "Już dosyć, świat nie jest zły, lecz warto wiedzieć, że są łzy, bo źli jesteśmy my". Jeśli zaprogramujemy androidy w taki sposób, aby zawsze postępowały etycznie, to żadna siła (oprócz człowieka) nie zdoła ich sprowadzić na złą drogę. Te, które zaczną się psuć, zostaną od razu unieszkodliwione i zlikwidowane. Nie jestem fantastą, nie boję się sytuacji rodem z "Frankensteina", polegających na tym, że człowiek mający dobre intencje tworzy dziwną istotę, a ta wymyka się spod kontroli i zaczyna żyć własnym, mrocznym życiem. Bardziej boję się moich organicznych bliźnich, którzy mogliby urobić uczciwe maszyny na swoje podobieństwo. Ktoś mądry powiedział kiedyś: "Piekło to inni ludzie", a ja się z tym zgadzam.



BIEŁŁA:

Widzę, że dużo pan rozmyślał o człowieku i człowieczeństwie...



MATWIEJ:

Owszem, dużo rozmyślałem. No, ale teraz chodźmy na górę, bo chciałbym pani pokazać moje najnowsze dzieło.



BIEŁŁA:

Z przyjemnością, profesorze Kuzniecow. (Po dłuższej pauzie, wybuchając śmiechem) A jak się pan zapatruje na zjawisko tzw. złośliwości rzeczy martwych?!



Matwiej Akimowicz Kuzniecow nie udziela odpowiedzi. Pomieszczenie pogrąża się w krępującej ciszy, która ciągnie się w nieskończoność.



BIEŁŁA (nagle, chcąc wyrazić swoją niespodziewaną refleksję):

Panie profesorze, tyle pan mówi o ciemnej stronie ludzkiej natury, narzeka pan na wszechobecne zło, tęskni pan za dobrem, sprawiedliwością i wrażliwością... Oskarża pan ludzi o to, że są źli... A czy pan, profesor robotyki i cybernetyki Matwiej Akimowicz Kuzniecow, jest dobry?



MATWIEJ (po namyśle odpowiada słowami Terencjusza):

"Człowiekiem jestem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce"




SCENA CZWARTA

Czas akcji: 2054-12-18
Miejsce akcji: Rosja - Syberia - okolice Nowosybirska - willa Kuzniecowa - mały pokoik na piętrze
Osoby: prof. Matwiej Akimowicz Kuzniecow, red. Biełła Łogwinowna Morozowa
Roboty: Jewangielina, Rafaił, mały Foma




Profesor Kuzniecow, red. Morozowa i dwa androidy (Jewangielina o wyglądzie 28-letniej kobiety i Rafaił o wyglądzie 30-letniego mężczyzny) stoją w małym, przytulnym, dosyć tradycyjnym pokoiku na piętrze, w którym centralne miejsce zajmuje dziecięce łóżeczko ze specjalnymi zabawkami zawieszonymi na sznurkach. W owym łóżeczku leży robot-niemowlę Foma.



BIEŁŁA (wzruszona, pochylając się nad Fomą):

To maleństwo to też robot?



MATWIEJ (pogodnie):

Tak. Mały chłopczyk, Foma, to robot nowej generacji, który doskonale symuluje zachowania i potrzeby żywego niemowlęcia. W jego wnętrzu znajduje się specjalny, nieprzepuszczający wody system, mający na celu imitowanie prawdziwego układu pokarmowego. Android potrafi czerpać energię ze związków chemicznych zawartych w sztucznych potrawach, a to oznacza, iż można go karmić pseudomlekiem lub pseudopapkami, które - po pewnym czasie - są wydalane w postaci sztucznego moczu i kału.



BIEŁŁA (wybucha śmiechem):

Lalka srająca i sikająca!



MATWIEJ:

Coś w tym rodzaju. Foma jest tak zaprogramowany, że gdy brakuje mu pożywienia, zaczyna płakać niczym prawdziwe dziecko. Czasami płacze także wtedy, gdy trzeba go np. przewinąć. W rolę rodziców Fomy wcielają się Rafaił i Jewangielina, których tutaj pani widzi.



Biełła Łogwinowna spogląda na androidy, a te uśmiechają się do niej i machają rękami. W pewnym momencie Jewangielina wyjmuje Fomę z łóżeczka, kładzie go na wysokim stoliku, a ten zaczyna bardzo naturalnie wymachiwać rączkami i nóżkami. Kiedy Morozowa delikatnie łapie Fomę za jedną z dłoni, mały robocik uśmiecha się do niej promiennie.



BIEŁŁA (nie posiadając się z rozczulenia):

Jest słodki!



MATWIEJ:

I nigdy nie wyrośnie na łotra, w przeciwieństwie do wielu ludzkich niemowlaków. Wiem to, bo sam go skonstruowałem. Wszyscy organiczni złodzieje, kryminaliści, zdrajcy, a nawet tacy zbrodniarze jak Hitler, Stalin czy Pol Pot, byli kiedyś uroczymi dzieciątkami, kwilącymi i gaworzącymi jak małe aniołki. (Łapie Fomę za stopę i delikatnie nią potrząsa) Foma, słoneczko ty moje!



BIEŁŁA:

A co z tamtymi dwoma robotami, które - zgodnie z pańską deklaracją - pochodzą z odzysku? Nie martwi się pan o ich przyszłość? Czy mógłby mi pan o nich opowiedzieć?



Podczas gdy Kuzniecow odpowiada na pytania Biełły, androidy-rodzice zajmują się "niemowlęciem". Najpierw wspólnymi siłami je przewijają, a potem Jewangielina karmi Fomę pseudomlekiem z butelki.



MATWIEJ:

Ałła to robot stworzony na podobieństwo pewnej dziewczyny, która zginęła w katastrofie lotniczej, mając niespełna dwadzieścia lat. Rodzice zmarłej, Witalij i Wasilisa Sorokinowie, nigdy nie pogodzili się ze stratą córki, toteż zapragnęli mieć coś, co stale by im o niej przypominało, no i wypełniłoby niechcianą pustkę... na ile to możliwe. Nic więc dziwnego, że pewnego dnia skontaktowali się z najbliższą firmą produkującą roboty i zlecili jej stworzenie androida o wyglądzie i usposobieniu ich córki. Tak powstała Ałła. Niestety, półtora roku po skonstruowaniu robota pani Wasilisa Sorokina zmarła na atak serca, a dwa miesiące później pan Witalij Sorokin popełnił samobójstwo z tęsknoty za żoną i córką. Państwo Sorokinowie nie mieli krewnych, którzy mogliby odziedziczyć po nich Ałłę, toteż android stał się własnością Skarbu Państwa. Wówczas do akcji wkroczyłem ja, profesor Kuzniecow, i skontaktowałem się z takim jednym urzędnikiem, Iwanowem. Dzięki niemu udało mi się odkupić robota i umieścić go w moim domu niedaleko Nowosybirska. Pozostałe maszyny bardzo szybko przyzwyczaiły się do nowej współlokatorki. Jednakże Ałła-robot znacznie różni się od Ałły-dziewczyny: nie ma narzeczonego, którego mogłaby zdradzać z przypadkowo spotkanymi mężczyznami, nie zażywa narkotyków, nie zadaje się z podejrzanymi ludźmi, nie fałszuje ważnych dokumentów. Krótko mówiąc, jest tysiąc razy lepsza od swojego organicznego pierwowzoru. Ja sam zaprogramowałem ją w taki sposób, żeby nigdy nie upodobniła się do prawdziwej, amoralnej Ałły. Żeby nigdy nie upodobniła się do człowieka.



BIEŁŁA:

A kto... lub co... jest tym drugim robotem z odzysku?



MATWIEJ:

Drugim robotem jest Wielki Arni, emerytowany żołnierz, uczestnik ostatniej wojny. Nazwałem go tak, a nie inaczej, bo przywodzi mi na myśl Arnolda Schwarzeneggera w filmie "Terminator", zaś jego przeszłość jest podobna do tej, którą przedstawiono w dziele Jamesa Camerona. Wielki Arni wyróżnia się przede wszystkim swoim wysokim (prawie 190 centymetrów) wzrostem, potężną, atletyczną sylwetką i prawdziwie żołnierskim stylem bycia. Jest niezbyt lotny umysłowo, nie potrafi okazywać uczuć ani inteligentnie się wypowiadać, za to doskonale radzi sobie z wykonywaniem ciężkich prac fizycznych. Został skonstruowany wyłącznie w celach militarnych, podczas działań wojennych stracił jedno oko i część "skóry" po prawej stronie twarzy, strzelał do swoich elektronicznych i organicznych przeciwników. Nie postrzegam go jako zbrodniarza wojennego, bowiem trudno mieć pretensje do przedmiotu za to, że ludzie wykorzystywali go w niewłaściwy sposób. To tak jak z nożem, rozumie pani? Nóż nie jest zły, pod warunkiem, że używa się go zgodnie z przeznaczeniem, czyli do krojenia chleba. Jeśli jednak staje się on narzędziem zbrodni, to odpowiedzialność za taki stan rzeczy ponosi morderca, a nie sam nóż. Kiedy wojna się skończyła, ludzie uznali Wielkiego Arniego za niezdolnego do dalszej służby wojskowej. Pewien dowódca, człowiek, bodajże Wright, chciał go nawet oddać na przemiał, jednak ja ulitowałem się nad nieszczęsnym weteranem, wykupiłem go za "psie pieniądze", przeprogramowałem i umieściłem w swojej willi. Co więcej, wykasowałem mu z pamięci wszelkie dane dotyczące wojny, jednak nikt nie może mi obiecać, że gdzieś w podświadomości... to znaczy: na dnie bazy danych Arniego, nie zachowały się mgliste wspomnienia z czasów konfliktu zbrojnego. Obecnie Arni robi mi za tragarza, ochroniarza, stróża nocnego, otwieracza puszek, złomiarza i w ogóle wykonawcę większości "męskich prac" w tym domu.



Kiedy Matwiej Akimowicz Kuzniecow kończy mówić, mały Foma wybucha głośnym, niemowlęcym płaczem, a Jewangielina oddaje go w ręce Rafaiła. Robot-ojciec czule przytula Fomę i próbuje go uspokoić.



MATWIEJ (tryumfalnie):

Widzi pani, Biełło Łogwinowno? Rodzina robotów jest rodziną doskonałą. Androidy nigdy się nie kłócą, nie nadużywają swojego zaufania, nie narażają zdrowia, życia i psychiki dziecka na niebezpieczeństwo. Jewangielina i Rafaił są idealnym związkiem, takim, o jakim marzą księża podczas udzielania sakramentu małżeństwa. Nie ma szans, żeby jedno zniszczyło drugiemu życie, albowiem "wgrałem" im wyłącznie pozytywne cechy charakteru. Niech pani popatrzy, jak ładnie opiekują się małym Fomą. W świecie ludzi istnieje niewiele rodzin bez skazy, zwłaszcza teraz, kiedy gatunek Homo sapiens przeżywa swój ostateczny i nieodwracalny upadek moralny.



BIEŁŁA (chaotycznie):

No dobrze, ale to wszystko... jest zwykłą iluzją... To jest wyreżyserowane, sztuczne, oderwane od rzeczywistości... To... nie dzieje się naprawdę... Przecież roboty nie są ludźmi!



Matwiej podchodzi blisko Biełły i spogląda jej prosto w oczy.



MATWIEJ (mocno, wyraźnie, powoli):

I chwała im za to.



BIEŁŁA (spoglądając na zegarek):

O żesz... Jest dwadzieścia po pierwszej, powinnam już się zbierać... (Do Matwieja) No nic, profesorze Kuzniecow, bardzo dziękuję za gościnność i za odpowiedzenie na moje pytania. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze się spotkamy.



MATWIEJ (ironicznie):

Nadzieja umiera ostatnia. (Krótka pauza) A co zamierza pani zrobić z naszą nagraną rozmową?



BIEŁŁA:

Planuję napisać esej pt. "Profesor Kuzniecow. Geniusz czy szaleniec?".



MATWIEJ (zbulwersowany, do Jewangieliny):

"Daj kamienia!!!"




SCENA PIĄTA

Czas akcji: 2054-12-31
Miejsce akcji: Rosja - Syberia - okolice Nowosybirska - willa Kuzniecowa - skromnie wyposażona pracownia
Osoby: prof. Matwiej Akimowicz Kuzniecow
Roboty: Wielki Arni, Awksientij, Julij, Ałła, Nastia, Swietłana, Wielmira




Popołudnie. W dużej, aczkolwiek skromnie urządzonej pracowni pana Kuzniecowa, przebywają: on sam, Awksientij, Nastia, Julij (robot o wyglądzie 38-latka), Swietłana (robot o wyglądzie 16-latki), Wielmira (robot o wyglądzie 52-latki), a także Wielki Arni. Ten ostatni zajmuje centralne miejsce sceny, stojąc nieruchomo w dosyć dumnej pozycji. Tuż przy ścianie stoi staroświecki, drewniany stół, a na lim leżą: długi, niebieski, wzorzysty płaszcz, niebieska czapka z białym puszkiem i sztuczna, biała broda na gumce.



MATWIEJ (do Arniego):

Stój tutaj, chłopie, jak grzeczny chłopczyk i niczego nie dotykaj. (Razem z Nastią zdejmuje ze stołu płaszcz i niesie go w stronę robota)



WIELKI ARNI:

Co będziecie robić?



MATWIEJ:

Stylizować ciebie, Arni, na Dziadka Mroza.



WIELKI ARNI:

Na kogo?



MATWIEJ (jakby coś sobie przypomniał):

Aaaa, no tak, Arni, przecież ty jesteś nietutejszy! Więc posłuchaj, drogi przyjacielu, co ci powiem: Dziadek Mróz to rosyjski odpowiednik waszego Świętego Mikołaja. Ma inny styl ubierania niż Santa Claus, kultywuje wschodnie tradycje, jest prawosławny i przynosi prezenty w Nowy Rok, ale to generalnie bardzo podobna postać. Dzisiaj jest Sylwester, lada chwila przyjedzie tutaj dwoje profesorów z Nowosybirska, a za dziewięć godzin wybije północ, dlatego zdecydowałem, że będziesz celebrował tę uroczystość w przebraniu Dziadka Mroza. (Widząc kamienną, niewzruszoną twarz Arniego) Wielki zaszczyt cię dzisiaj spotkał, rozumiesz?



WIELKI ARNI (neutralnie):

Cieszę się, że się cieszysz.



Matwiej i Nastia, z drobną pomocą Wielmiry, odziewają Wielkiego Arniego w niebieski płaszcz. Swietłana staje na białym, drewnianym taborecie, aby założyć wysokiemu robotowi sztuczną brodę i czapkę. Potem schodzi ze stołka, stawia go w kącie pracowni i - razem z pozostałymi postaciami - przygląda się gotowemu "dziełu".



MATWIEJ (z dumą):

Proszę, jaki Dziadek Mróz! (Rozczula się) Nasz Arni... Nasz Arni...



AWKSIENTIJ (drwiąco, słowami Internauty Pawelzondzi):

"...który uważa, że jest Świętym Mikołajem, a tak naprawdę jest Świętym Mikołajem Nieszczęścia!"



MATWIEJ (lekko oburzony):

E tam, "Świętym Mikołajem Nieszczęścia"! Gadasz tak, bo sam chciałbyś zostać Dziadkiem Mrozem! (Milknie, żeby jeszcze raz przyjrzeć się Arniemu) Wyglądasz nieźle, Arni, ale mam do ciebie jedną prośbę... Załóżże, chłopie, ciemne okulary przeciwsłoneczne, bo z tą czerwoną lampką zamiast prawego oka wyglądasz dość makabrycznie!



WIELKI ARNI:

Nie wyglądam makabrycznie.



Kilkanaście sekund pauzy, podczas której do pomieszczenia wchodzi Ałła przebrana za Śnieżynkę. Androidy i Kuzniecow przyglądają się jej bez słowa.



MATWIEJ (zirytowany, do Arniego, parafrazując słowa Kamila Durczoka przeklinającego na antenie TVN-u):

"A jak będziesz miał śliwkę lub czereśnię zamiast nosa, to ją też pokażesz, czy będziesz prostestował?"



WIELKI ARNI:

Pokażę.



MATWIEJ (zjadliwym tonem):

Jakież toto perfidne... Roboty coraz bardziej upodabniają się do ludzi... (Apodyktycznie, ze złością, ale już bez jadu) Trzeba zrobić coś, żeby ukryć to jego oko, bo nie może być tak jak jest... Zacznijmy od tego, że czerwona lampka nie pasuje do niebieskiego płaszcza... Gdyby Arni był przebrany za amerykańskiego Mikołaja, to by było co innego... Ale nie jest, kurde pazur...



WIELKI ARNI (jak zwykle bez emocji):

Mój uraz jest nieodwracalny. Nie da się nic zrobić.



MATWIEJ (zirytowany, znowu parafrazuje słowa Kamila Durczoka):

"Arni, to nie jest coś wymyślić, dobra? Trzeba po prostu powiedzieć Julijowi, że ma załatwić tak, żeby tu, kurde balas, się ktoś pojawił i zasłonił ci to oko. Albo jakiemukolwiek innemu robotowi, który się poczuwa do minimum odpowiedzialności, co pokazujemy dwojgu profesorów nadzwyczajnych z nowosybirskiego uniwersytetu"



JULIJ (skromnie, do Matwieja):

Matwiej, na mnie zawsze możesz liczyć.



MATWIEJ (do Julija, wskazując na stół, słowami Kamila Durczoka):

"Nie wkur***j mnie, dobrze?! Od dwóch tygodni jest tak upier*****y stół tutaj..." (Głośno wzdycha i przymyka oczy, by się uspokoić) "Żeby ktoś ruszył d**sko, po prostu, i to wyczyścił!"



Profesor robotyki i cybernetyki jest tak zirytowany, że postanawia opuścić pracownię. Tuż przed wyjściem spogląda wściekle na Wielkiego Arniego.



MATWIEJ (po raz ostatni parafrazuje słowa Kamila Durczoka):

"Pieprzony ekshibicjonista, czy nie wiem kto..."



Matwiej Akimowicz wychodzi z pomieszczenia. Julij wyjmuje z jakiejś szafki okulary przeciwsłoneczne i zakłada je Arniemu, a ten - wbrew swoim wcześniejszym deklaracjom - nie protestuje.




SCENA SZÓSTA

Czas akcji: 2054-12-31
Miejsce akcji: Rosja - Syberia - okolice Nowosybirska - willa Kuzniecowa - jadalnia
Osoby: prof. Matwiej Akimowicz Kuzniecow, prof. Błas Kwientinowicz Smirnow, prof. Wilena Rusłanowna Woronina
Roboty: Wielki Arni, Awksientij, Julij, Ałła, Nastia, Swietłana, Wielmira, Jewangielina, Rafaił




Profesorowie Kuzniecow, Smirnow i Woronina, a także roboty - Awksientij, Julij, Nastia, Swietłana, Wielmira, Jewangielina i Rafaił, siedzą przy długim, nakrytym obrusem stole, na którym leżą rozmaite potrawy w ilościach przeznaczonych dla trzech osób. Ludzie spożywają świąteczne dania i rozmawiają, roboty tylko przyglądają się jedzeniu, ale również uczestniczą w swobodnej konwersacji.



MATWIEJ (wesoło, zachęcająco, do Smirnowa):

Może pan profesor Błas Kwientinowicz Smirnow zje jeszcze trochę zupy? Proszę się nie krępować, to wszystko dla gości!



SMIRNOW (sięgając po wazę z nalewką):

Dobrą kuchnią nigdy nie gardzę.



MATWIEJ:

A pani profesor Wilena Rusłanowna Woronina? Może również życzy sobie dolewki?



WORONINA (najuprzejmiej jak potrafi):

Dziękuję, ale zjadłam już dwie porcje. Spróbuję czegoś innego, jeśli pan profesor pozwoli.



MATWIEJ (z przesadną serdecznością):

Ależ oczywiście, oczywiście! Proszę jeść, ile dusza zapragnie! (Chichocze) No, bo kto to będzie jadł, jeśli nie państwo? Roboty? Cha, cha, cha... Nie lubię nadmiernej skromności, więc proszę się czuć jak u siebie w domu!



Nagle drzwi się otwierają i do jadalni wchodzą: Wielki Arni (przebrany za Dziadka Mroza i niosący bez żadnego wysiłku wielki worek z prezentami) oraz Ałła (przebrana za Śnieżynkę). Robot-żołnierz, ku rozpaczy Matwieja, nie ma na sobie okularów przeciwsłonecznych, toteż jego czerwona, świecąca lampka, zastępująca prawe oko, istotnie przywodzi na myśl Terminatora po przejściach.



WIELKI ARNI i AŁŁA (śpiewają piosenkę z filmu animowanego "Rudolf, czerwononosy renifer"):

"Rudolf Czerwononosy
to renifer, każdy wie.
I chociaż niepozorny,
nosem zmienił dziejów bieg.
Lecz inne renifery
z jego nosa śmiały się,
bawić się z nim nie chciały,
dokuczały mu do łez.
Aż tu nagle w przeddzień Świąt
tak Mikołaj rzekł:
>Masz, Rudolfie, lśniący nos,
bądź mi światłem w ciemną noc!<
Zjednał miłością wszystkich,
śpiewa o nim cały świat.
Rudolf Czerwononosy
blaskiem lśni w orszaku gwiazd!
Rudolf Czerwononosy
blaskiem lśni w orszaku gwiazd!"



Kiedy roboty kończą śpiewać, wszyscy wstają z krzeseł i długo klaszczą.



WORONINA (śmieje się):

Cha, cha, cha! Owacje na stojąco!



MATWIEJ (dumny, wzruszony i zachwycony):

Przepiękny występ, a zarazem ciekawa mieszanka kultur i tradycji! Tylko moje roboty mogły coś takiego wymyślić!



Profesorowie i androidy z powrotem siadają na krzesłach, a Arni i Ałła rozdają im prezenty. Każdy z robotów otrzymuje po dwie czapeczki (jedną czerwoną w stylu Św. Mikołaja, drugą niebieską w stylu Dziadka Mroza) i po dwa szaliki (również czerwony i niebieski). Profesor Smirnow dostaje wspaniałą, skórzaną aktówkę i nowoczesny notes elektroniczny, a profesor Woronina - duży flakonik z drogimi perfumami i czytnik książek elektronicznych. Wszyscy zachwycają się podarkami.



SMIRNOW (do Matwieja):

Cóż mogę powiedzieć... Gratuluję robotów!



MATWIEJ:

Dziękuję, profesorze Smirnow. Traktuję je jak rodzone dzieci.



Kilka robotów (a ściślej: Awksientij, Rafaił, Swietłana, Wielki Arni i Ałła) wychodzi z jadalni, aby zająć się swoimi sprawami. Kuzniecow, Smirnow i Woronina powracają do jedzenia oraz rozmawiania.



SMIRNOW (do Matwieja):

Był pan na ostatnim spotkaniu z fukushimskim profesorem Kakashi Kobayashi?



MATWIEJ (z odrazą):

Panie, nie wspominaj mi pan o tym oszołomie, zwłaszcza przy jedzeniu! Facet ma nierówno pod sufitem - urodził się jako człowiek, ale na przestrzeni lat zrobił z siebie kompletnego cyborga. Nie wiem, co powoduje ludźmi, którzy na własne życzenie wyrządzają sobie taką krzywdę. Przecież to jest ohydne i niemoralne. (Krótka pauza) Proszę mi wybaczyć, profesorze Smirnow, ale gdy patrzę na Kobayashiego, dosłownie chce mi się wymiotować.



WORONINA (przerażona):

Profesorze Kuzniecow, niech pan tak nie mówi! Takie wypowiedzi świadczą wyłącznie o cyborgofobii i stawiają pana w niekorzystnym świetle...



MATWIEJ (ostro):

Proszę sobie darować tę poprawność polityczną! (Łagodniej) Wiem, droga pani, że we współczesnych czasach pojęcie moralności właściwie przestało funkcjonować, ale ja należę do niesfornych tradycjonalistów i trzeba się do tego przyzwyczaić. Jestem miłośnikiem nauki i techniki, sam uwielbiam konstruować roboty i inne urządzenia elektroniczne, jednak w życiu by mi nie przyszło do głowy, żeby przeprowadzać doświadczenia na żywej istocie. W czasie ostatniej wojny wroga agencja wywiadowcza... zresztą, nasza również... narobiła mnóstwo cyborgów, które - że tak powiem - rekrutowały się z jeńców wojennych i osób uznanych za niewygodne dla władz. Eksperymentowano na więźniach wbrew ich woli. Nawet, jeśli oprawcom udawało się uzyskać tzw. deklarację dobrowolności, to zazwyczaj była ona wymuszona torturami albo innymi niehumanitarnymi metodami. Jeńcy byli przerabiani na cyborgi, czyli częściowo zamieniani w maszyny, np. amputowano im ręce, wydłubywano oczy i usuwano niektóre narządy wewnętrzne, a potem zastępowano te części ciała sztucznymi, mechanicznymi. Bardzo znany był przypadek młodego mężczyzny, któremu odebrano całe ciało z wyjątkiem mózgu (media nazwały go Prawdziwym Robocopem). Czy wie pani, jak bardzo się z tym męczył? Proszę sobie wyobrazić, że patrzy pani w lustro i - zamiast naturalnej siebie - widzi pani robota. Proszę sobie wyobrazić, że zarówno na zewnątrz, jak i w środku, jest pani maszyną, jednak nadal posiada pani swój własny, nienaruszony mózg z indywidualnymi uczuciami, wspomnieniami, marzeniami, świadomością i tożsamością. To straszliwe cierpienie, zdecydowanie gorsze od śmierci. Dlatego właśnie powiedziałem, że nie rozumiem takich osób jak Kakashi Kobayashi, którzy umyślnie... z własnej, nieprzymuszonej woli... robią z siebie cyborgi. (Wzdycha) Po prostu uważam, że jest to nieetyczne, kapuje pani? Androidy - tak, cyborgi - nie.



Wilena Rusłanowna Woronina nie odpowiada. W pomieszczeniu panuje ponura cisza.



MATWIEJ:

Tak czy owak, Stanisław Jerzy Lec miał rację, pisząc: „Człowiek ma jeszcze tę wyższość nad maszyną, że umie się sam sprzedać". (Pod nosem, sam do siebie) Kurde balas, dlaczego ludzie są tacy okropni?!



Nagle - szybkim, dynamicznym krokiem - wchodzi do jadalni Wielki Arni (nadal przebrany za Dziadka Mroza, ale już w czarnych okularach przeciwsłonecznych). Robot podchodzi do Matwieja Akimowicza Kuzniecowa i staje przed nim jak szeregowiec przed dowódcą.



WIELKI ARNI (swoim zwykłym, beznamiętnym głosem):

Dają dyla.



MATWIEJ:

Słucham?



WIELKI ARNI:

Dają dyla.



MATWIEJ (zirytowany):

Kto daje dyla?! Mówże, chłopie, pełnymi zdaniami!



WIELKI ARNI:

Awksientij, Rafaił i Swietłana dają dyla poza teren posesji.



Kuzniecow zrywa się na równe nogi.



MATWIEJ (słowami pijanego mężczyzny, który zdobył popularność dzięki filmikowi „Idę albo nie idę" opublikowanemu na Youtube.com):

„Jasna k***a i 100 milicjantów!!!"



WIELKI ARNI:

Jakie rozkazy?



MATWIEJ:

Gonić ich, a potem... (Słowami Jurka z Gdyni, również znanego z Youtube.com) „Rozstrzelać w pizdu wszystkich!"



Wielki Arni - wojskowym zwyczajem - salutuje i odmaszerowuje.



WORONINA (ze zgrozą):

Profesorze Kuzniecow, pan jest bydlakiem!!



MATWIEJ (cynicznie):

Czyli, mówiąc bardziej kulturalnym językiem, człowiekiem z krwi i kości.



Profesor robotyki i cybernetyki pada ciężko na krzesło i ukrywa twarz w dłoniach.



MATWIEJ (zrozpaczony):

Kurde pazur... Byłem święcie przekonany, że roboty nie są zdolne do takich rzeczy... Wierzyłem, że są poczciwe i pozbawione wad... Teraz widzę, jak bardzo się pomyliłem...



SMIRNOW (smutno, siadając obok Matwieja):

No tak, we współczesnych czasach granica między światem ludzi a światem robotów zaczyna się zacierać...



WORONINA (takim tonem, jakby chciała powiedzieć: „To się w głowie nie mieści!"):

A to wszystko w ostatnią noc 2054 roku!



Wielmira, Julij i Jewangielina wyglądają przez okno, zaś Nastia podchodzi do Kuzniecowa i kuca naprzeciwko niego.



NASTIA:

Matwiej Akimowicz Kuzniecow za bardzo się przejmuje. Matwiej Akimowicz Kuzniecow sam sobie wyszukuje problemy. Matwiej Akimowicz Kuzniecow zapomniał, że pesymiści żyją krócej.



MATWIEJ (ponuro):

Ech, na cóż mi teraz życie?! (Słowami pijanego bohatera filmiku „Idę albo nie idę") „Chrystusie Niebieski! Zabierz mnie do nieba!!! Albo do piekła..."



JULIJ (krzyczy, wyglądając przez okno):

Ale jaja! Wielki Arni, nadal w przebraniu Dziadka Mroza, goni uciekinierów na motorze!



Podekscytowani profesorowie podbiegają do drugiego okna.



WIELMIRA:

A na siedzeniu pasażera siedzi Ałła, ciągle przebrana za Śnieżynkę!



MATWIEJ:

Kurde balas, świat staje na głowie...



WORONINA (zaaferowana, teatralnie):

Tego się nie da do niczego porównać! To jest kompletnie do niczego niepodobne!



SMIRNOW:

Nieźle się zapowiada Nowy Rok 2055!




EPILOG - MONOLOG

Czas akcji: 2055-02-03
Miejsce akcji: Rosja - Obwód Kaliningradzki - Kaliningrad - siedziba redakcji "Mechatech Attack" - gabinet Biełły
Osoby: red. Biełła Łogwinowna Morozowa



Biełła Łogwinowna siedzi w swoim gabinecie (siedziba redakcji internetowego tygodnika "Mechatech Attack"), pisząc coś na komputerze. W pewnym momencie wstaje i zajmuje miejsce na środku sceny.



BIEŁŁA (do widzów):

Profesor Matwiej Akimowicz Kuzniecow zmarł śmiercią samobójczą, po straszliwych mękach spowodowanych wypiciem płynu z akumulatora. Nie udało się go uratować, chociaż jeden z robotów - Wielmira - bardzo szybko zorientował się, iż z jego właścicielem jest coś nie tak. Dzielna androidka, nauczona zaradności zapewne przez samego Matwieja, natychmiast wezwała pogotowie i zaprowadziła przybyłych helikopterem ratowników do pokoju konającego profesora. Niestety, było już za późno. Pan Kuzniecow zakończył swój żywot 1 stycznia 2055 roku, zaraz po wydarzeniach związanych z ucieczką Awksientija, Rafaiła i Swietłany.

Jeśli chodzi o pochówek, miał on miejsce w Nowosybirsku, miesiąc temu, czyli 3 stycznia. W smutnych uroczystościach pogrzebowych wzięły udział wszystkie roboty denata (oczywiście, oprócz tych, które zostały "rozstrzelane w pizdu" przez Wielkiego Arniego), kilkunastu profesorów z całej Rosji, kilkuset studentów, wielu dziennikarzy i innych osób zainteresowanych życiem lub działalnością Kuzniecowa. Przybył nawet osławiony cyborg Kakashi Kobayashi z Fukushimy, chociaż Matwiej Akimowicz otwarcie nim pogardzał. Na grobie zmarłego naukowca wyryto następujący tekst:

Matwiej Akimowicz Kuzniecow
28. 09. 1991 - 01. 01. 2055
Ojciec i przyjaciel robotów

Co do androidów profesora Kuzniecowa, spotkały je bardzo różne losy. Wdowa do Rafaile, Jewangielina, i jej przybrany synek, mały Foma, zamieszkali razem ze mną - Biełłą Łogwinowną Morozową. Niestety, nieszczęsny Foma bardzo szybko się zepsuł, bowiem zabrakło mu pseudomleka i pseudopapki (tylko Matwiej Akimowicz znał recepturę "czarodziejskiego" jedzenia dla robota-niemowlaka). Wielki Arni trafił z powrotem w ręce swojego organicznego dowódcy, generała Wrighta, i - zgodnie z wcześniejszym postanowieniem - został oddany na przemiał. Nie pomogły tu prośby i groźby Nastii, która wygłaszała moralistyczne frazesy typu: "Jason Kevin Wright nie wie, że kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera". Ona sama, Nastia, jak również Julij i Wielmira, stali się własnością jednej z nowosybirskich uczelni. Jeśli chodzi o Ałłę, wspaniałomyślnie odkupił ją wspomniany wcześniej prof. Kakashi Kobayashi (już widzę, jak Matwiej Akimowicz w grobie się przewraca!).

Profesor Kuzniecow był postacią niesłychanie kontrowersyjną, wieloznaczną i pełną sprzeczności. Nowoczesny technomaniak i konserwatywny tradycjonalista; wrażliwiec i złośnik; mizantrop i obrońca praw człowieka; antyspołeczny samotnik i osoba publiczna. Mówi się, że nienawidził ludzi, jednak ja sądzę, iż on po prostu się ich bał, a pulsujące na dnie serca pozytywne emocje przelewał na swoje roboty. Jedno jest pewne: Matwiej Akimowicz bardzo kochał androidy, dopóki te nie nadużyły jego bezgranicznego zaufania. Kuzniecow uważał roboty za istoty nadludzkie, anielskie - one były całym jego życiem, całym światem. Kiedy przekonał się, że nie są idealne, stwierdził, iż nie ma po co żyć. Matwiej Akimowicz... Postać tragiczna i komiczna jednocześnie...

Mam nadzieję, że zapamiętacie na długo tego niezwykłego człowieka. Bo chociaż posiadał trudny charakter i stronił od ludzi, wniósł bardzo wiele do rosyjskiej (oraz światowej!) robotyki i cybernetyki. Sława profesorowi Matwiejowi Kuzniecowowi!



K-U-R-T-Y-N-A





Natalia Julia Nowak,
16-20 grudnia 2009 roku

Natalia Julia Nowak (En-Dżej-En)

Ciekawostki o konopiach, haszyszu i marihuanie

Konopie, haszysz i marihuana istniały od zawsze. Są naturalne jak pot, mocz, śmiech, smutek i sen. Temat ten zawiera bardzo dużo interesujących, ciekawych i zaskakujących faktów... artykuł ten przedstawia niektóre z nich.


`Najdawniejsze chińskie wykopaliska archeologiczne wskazują (odkryto liny konopne, powrozy, sznurki, tkaniny z włókna konopnego), że konopie były używane w już 8500 lat temu.
`Słowo marihuana pochodzi z meksykańskiego slangu i zostało spopularyzowane w latach 30 – tych w Ameryce, podczas serii programów w mediach i programów rządowych. Słowo „marihuana” odnosi się konkretnie do medycznej płaszczyzny cannabis.
`Cannabis pojawiają się w prawie każdej znanej książce o medycynie pisanej przez dawnych mędrców i wykształconych ludzi . Jest na ogół klasyfikowana jako jeden z pięciu najlepszych lekarstw i specyfików.


`Słowo Bangladesz w wolnym tłumaczeniu oznacza „kraj ludzi konopi”. W latach 60 tych podpisał z USA pakt antynarkotykowy zgadzając się na zaprzestanie uprawy naturalnej tam konopi. Pozbawienie gleby odpornej i trwałej rośliny stało się przyczyną wypłukania milionów ton uprawnej gleby do morza i niepowstrzymanych powodzi.
`Aby stworzyć papier z miazgi drzewnej substancja zwana „lignina” musi być rozbita. Aby to zrobić miazga musi być poddana działaniu mocnego kwasu. Papier robiony z drzew ponadto jest często wybielany chemikaliami, które są uważane za szkodliwe. Miazga konopna nie zawiera ligniny i bieleje z o wiele większa łatwością.
`Z jednego hektara konopi można wyprodukować 4,7 razy więcej papieru, niż z hektara drzew. Podczas gdy zwykły papier można przetworzyć 3 razy, ten z konopi można przetworzyć razy siedem.

`Chińczycy używali papieru z konopi już 2000 lat temu. Papier ten jest wytrzymalszy i tańszy niż papier uzyskiwany z drzew.
`Na odwrocie banknotu o nominale 10 USD z 1914 roku widać farmerów podczas zbioru konopi.
`Thomas Jefferson pierwszą wersję Deklaracji Niepodległości napisał 28 czerwca 1776 roku na papierze konopnym. Dopiero oficjalna kopia – opublikowana 4 lipca 1776 – została przepisana na pergamin.
`W latach 1763 – 1767 w stanie Wirginia można było zostać skazanym nawet na więzienie, za... nie uprawianie konopi.
`Benjamin Franklin założył jedną z pierwszych manufaktur przemiału papieru konopnego w USA. `Plantatorami konopi byli także Thomas Jefferson i George Washington.
`Rzekoma szkodliwość marihuany była doskonałym pretekstem dla antykonopnego lobby aby wyeliminować konkurencyjną technologię wytwarzania.
`Pierwsze Levis’y uszyto z płótna konopnego. Rysunek przedstawiający rozciąganie spodni, przez konie na metce nie jest przypadkowy. Spodnie z płótna konopnego były dziesięciokrotnie bardziej wytrzymałe niż jakiekolwiek ubranie wówczas stosowane.
`Odtwarzając od tyłu refren piosenki „Another One Bites The Dust”, angielskiej grupy Queen, można usłyszeć zdanie „It's fun to smoke marihuana”, albo „give some acid”.
`W 1973 roku do drzwi mieszkania w którym mieszkali członkowie Queen zapukała policja, po tym jak sąsiedzi narzekali na zbyt głośna muzykę. Freddie Mercury wpuścił policjantów do środka i poczęstował ich ciasteczkami. Były nafaszerowane haszyszem.
`Honore de Balzac, Gerarde de Nerval, Alexander Dumas ojciec i Charles Baudelaire palili z upodobaniem sprowadzany z Algierii haszysz.
`Naukowcy dotąd nie wiedza co tak naprawdę odpowiedzialne jest za raka płuc powodowanego przez tytoń. Nie udokumentowano nigdy żadnego przypadku zachorowania na raka płuc od palenia wyłącznie marihuany.
`Nie udokumentowano nigdy żadnego przypadku śmierci w wyniku palenia marihuany.
`Rząd amerykański nazywający konopie „zabójcami młodzieży” i karzący za ich używanie drakońskimi karami przed II Wojną Światową w jej trakcie rozprowadził wśród farmerów 400 000 funtów nasion konopi namawiając żarliwe do ich uprawy.
`W 1989 r. Jack Herer w Bibliotece Kongresu USA odnalazł taśmę z propagandowym filmem (kroniką filmowa) pt.: „Hemp for Victory”, z 1943 r. (lub 1942). Wcześniej jednak Konges zaprzeczał jakoby ten film kiedykolwiek powstał.
`Aslinger w Kongresie zeznaje przed wojną że, marihuana jest „narkotykiem bezpośrednio wywołująca agresję i przemoc” a po wojnie, że „nastrajająca ludzi pokojowo marihuana i pacyfistycznie, może być wykorzystywana do osłabienia ducha walki amerykańskiej młodzieży”.
`W 1956 roku za posiadanie nawet tylko jednego jointa z marihuaną w USA groziło od 2 do 10 lat wiezienia a za handel można było otrzymać wyrok do 50 lat pozbawienia wolności a nawet dożywocie.
`Richard Nixon chcąc uchodzić za najbardziej nieprzejednanego obrońcę prawa powołał komisję która miała zbadać szkodliwość używania marihuany. Kiedy okazało się że „nie należy traktować w kategoriach przestępstwa ani używania, ani posiadania marihuany na własny użytek”, „oraz „zażywanie konopi samo w sobie nie powoduje wzrostu przestępczości”. Nixon wpadł w szał i nawet nie czytał raportu.
`60 państw wprowadziło w 1961 roku zakaz uprawy konopi po oświadczeniu przedstawicieli rządu USA w czasie Single Convention on Narcotic Drugs, że żaden kraj nie otrzyma pomocy Stanów Zjednoczonych jeśli nie wprowadzi zakazu jej uprawy. Członkowie ONZ w roku zobowiązali się do usunięcia problemu narkotykowego w ciągu 25 lat to jest do roku 1986.
`W 1970 roku ponad 25 milionów Amerykanów zapaliło marihuanę przynajmniej raz, a 10 milionów paliło ją nieregularnie. W 1980 zapaliło trawę 43 miliony a stale paliło 16 milionów mieszkańców USA.
`W latach 1948 – 1963 w USA na walkę z marihuaną wydano 1,5 mld USD, w latach 1980 – 1998 wydano na ten cel aż 214,7 mld USD.
`Rynek marihuany w 16-milionowej Holandii przynosi zysk ok. 5 mld EUR rocznie.
`Przyjmując, że regularnie pali w Polsce 1% społeczeństwa tj. ponad 350 000, opodatkowując 25% podatkiem każde z wypalonych przez statystycznego palacza 10 gram narkotyku przy cenie rynkowej 20 zł za gram państwo uzyskuje dochód w wysokości 18 000 000 zł.
`W Polsce na alkoholizm choruje od 700 do 800 tyś. (2 % społeczeństwa), papierosy pali ponad 9 milionów, (z czego 54 % wypala od 11 do 20 papierosów dziennie). Marihuanę pali ok. 3 miliony (szacunkowo).
`Blisko połowa polskiej młodzieży szkolnej przyznaje, że chociaż raz w życiu próbowała trawy.
`Teoretyczne 100% egzekwowanie prawa antykonopnego doprowadziłoby do aresztowania 2% wszystkich Francuzów (stałych palaczy) i kilku następnych procent (palaczy okazjonalnych).
`Spożycie marihuany w grupie wiekowej od 18 do 35 lat we Francji wzrosło od początku lat 90-tych ponad trzykrotnie. Spożycie alkoholu od lat 60-tych spadło dwukrotnie.
`Podejście Holendrów do narkotyków od 1976 roku jako punkt wyjścia przyjęło stanowisko pośrednie wobec problemu narkotyków, pomiędzy całkowita wolnością i całkowitym zakazem. Posiadanie nieznacznej ilości marihuany bądź haszyszu (do 30 gram) stanowi jedynie wykroczenie, co jest w zasadzie całkowicie niekaralne.
`Profesjonalnej oceny implikacji zdrowotnych używania konopi podjęło się WHO prowadząc przez 15 lat badania. Kiedy okazało się, że konopie są bezpieczniejsze niż alkohol i tytoń wyniki utajniono. Wybuchł skandal, gdy brytyjski periodyk naukowy „New Scientist” ujawnił ten fakt.
`W 1989 roku badania w Akademii Medycznej w St. Louis wykazały, że w ludzkim mózgu znajdują się receptory reagujące tylko na THC.
`Hiszpańscy onkolodzy udowodnili, że zawarte w konopiach substancje chemiczne (kannabinoidy) hamują wzrost najczęstszego spośród nowotworów mózgu – glejaka i łagodzą ból.
`Z konopi otrzymuje się fitynę, która pobudza proces krwiotwórczy, nasila także wzrost i rozwój tkanki kostnej, a także poprawia czynność układu nerwowego. Fitynę stosuje się w medycynie przy leczeniu histerii, neurastenii, krzywicy, niedokrwistości, gruźlicy, i choroba układu płciowego. Łącznie mówi się o pozytywnym działaniu na ok. 50 różnych chorób (jaskra, choroba Parkinsona, Alzheimera, stwardnienie rozsiane, alkoholizm, nowotworami, anoreksja, AIDS)
`Wśród 400 związków czynnych zawartych w konopiach znajdują się zarówno potencjalne leki, jak i substancje szkodliwe o czym nie wolno zapominać.
`Leki pochodzące z konopi mogłyby zastąpić ponad do 30% wszystkich farmaceutyków dostępnych dziś na rynku.
`Kokaina była dodawano np. do win, sygnowanych nawet certyfikatem jakości wystawionym przez Jego Świątobliwość Papieża Leona XIII. Wino zawierało około 60 mg czystej kokainy – inny papież Innocenty VIII zabronił stosowania marihuany do celów medycznych i uznał ją za używkę heretyków.
`Aby Przyspieszyć wydalanie THC z organizmu należy pić dużo płynów.Można jeszcze wspomagać się witaminą C i która przyspieszy proces wydalania.
`Oszukanie testu antykonopnego jest możliwe. Jedną z takich metod jest zneutralizowanie go kwaskiem cytrynowym.
`Przez pierwsze 162 lata istnienia USA konopie były całkowicie legalne, a podatki można było płacić w naturze – konopiami.
`Rosja i później ZSRR była największym producentem konopi na świecie od 1740 roku do roku 1939.
`W 1930 czarnoskóry, znany muzyk Louis Armstrong był uwięziony za palenie papierosów z marihuaną.
`Wśród zeznań medycznych w aktach amerykańskiej ustawy antykonopnej z 1937 roku były badania farmakologa, który twierdził, że wstrzyknął aktywny składnik z konopi 300 psom, z których dwa zdechły. THC został odkryty w 1964 roku przez Raphaela Mechoulama z Uniwersytetu w Tel Awiwie. Co więc wstrzyknął ów farmakolog owym nieszczęsnym psom, nie wiadomo.
`Jedna z definicji narkotyku mówi, że to substancja, których przyjmowanie powoduje po jakimś okresie używania uzależnienie fizyczne czego w wypadku marihuany i jej przetworów nigdy nie udało się udowodnić, zatem w myśl tej definicji nie jest ona narkotykiem.
`Miara mocy uzależniającej w/g instytutu Cato dla nikotyny wynosi 100, dla alkoholu 81, dla marihuany 21.
`Aby śmiertelnie przedawkować marihuanę potrzeba 40 000 razy więcej niż wystarczy do uzyskania efektu narkotycznego. Współczynnik ten dla alkoholu wynosi od 1:4...10.
`Niektórzy Słowianie wierzyli jakoby przy pomocy wdychania ciepłej pary, wydzielającej się z nasion konopnych rzuconych na rozżarzone kamienie można leczyć zęby. Wierzyło się bowiem, ze ból zębów powodują mikroskopijne robaczki, zamieszkujące chore zęby, które można unicestwić dymem.
`Kiedyś wierzono, że kury karmione nasionami konopi w wigilię Bożego narodzenia będą niosły jaja przez cały rok. W Czechach przy zasiewach konopi zachowywało się milczenie, aby ptaki nie usłyszały zasiewu i nie wydziobany nasion.
`Cannabis Cup to coroczny festiwal, który odbywa się regularnie od 1988 rokuw Amsterdamie w czasie którego publicznie przedstawiane są i oceniane rozmaite odmiany konopi. Cannabis Cup przyciąga turystów z całego świata tak samo jak do Opola, turystów w pełnie wiosny przyciąga opolski, coroczny festiwal.
`Konkluzja wspomnianego wcześniej raportu WHO brzmi: marihuana i haszysz nie są klasycznymi substancjami uzależniającymi jak alkohol czy papierosy nie mówiąc już o nielegalnych narkotykach takich jak kokaina czy heroina. Powinny więc znaleźć się w legalnym obiegu. Nie powinniśmy zatem pytać: czy i dlaczego... ale... kiedy je zalegalizujemy?

Oto kilkadziesiąt ciekawostek na tytułowy temat. Nie byłbym sobą gdybym nie poruszył tego tematu. Dlaczego? Otóż – większość informacji przeciwko marihuanie a także generalnie o marihuanie wynika najczęściej z.... niewiedzy o niej. Dlatego temu tematowi powinna towarzyszyć szeroka i pozbawiona zbędnego moralizatorstwa akcja edukacyjna.

A wszystkim ewentualnie komentującym ten artykuł użytkownikom – respektując prawo do wolności przekonań – dedykuję słowa pisarza, wykładowcy, prawnika, konstytucjonalisty, doktora socjologii i prawa, profesora PAN – Wiktora Osiatyńskiego, który powiedział: „Uświadomiłem sobie, jak bardzo nie rozumiem narkomanii i jak silnie tkwi we mnie wyniesione z młodości poczucie wyższości pijaka nad ćpunem.”...

Co o tym miślicie???

Aleksander Sowa

www.wydawca.net

Historia śląskiego Kopciuszka

Wszyscy uwielbiamy słuchać opowieści, które kończą się happy endem. Kiedy słyszymy o szczęściu czy powodzeniu innych, sami zaczynamy wierzyć, że i nas w końcu spotka coś dobrego. Bajeczne opowieści, których bohaterowie, dzięki nieprzewidywalnym i niesamowitym okolicznościom, nagle całkowicie zmieniają swoje życie fascynują nas wszystkich.

Wszyscy uwielbiamy słuchać opowieści, które kończą się happy endem. Kiedy słyszymy o szczęściu czy powodzeniu innych, sami zaczynamy wierzyć, że i nas w końcu spotka coś dobrego. Bajeczne opowieści, których bohaterowie, dzięki nieprzewidywalnym i niesamowitym okolicznościom, nagle całkowicie zmieniają swoje życie fascynują nas wszystkich.

Chcemy wierzyć, że i nam przydarzy się jakaś cudowna i fantastyczna historia... Życie Joanny Gryzik von Schaffgotsch przypomina właśnie taką bajkowa opowieść.


Joanna Gryzik urodziła się w Porębie na Śląsku dokładnie 29 kwietnia 1842 roku. Wiadomo na pewno, że pochodziła z biednej śląskiej rodziny i w wieku trzech lat została osierocona przez ojca. Źródła, odnoszące się do biografii Joasi, nie są zgodne jeśli chodzi o postaci jej rodziców. Jej ojciec Jan był albo komornikiem albo pracownikiem huty cynku, należącej do śląskiego przedsiębiorcy - Karola Goduli.

Z kolei jej matka Antonia była służącą w domu Goduli, a kiedy po śmierci męża zaniedbała opiekę nad swoimi dziećmi, czteroletnią wówczas Joanną zajęła się Emilia Lukas, która również pracowała w domu śląskiego przedsiębiorcy.
Joasia zamieszkała więc w domu Karola Goduli, człowieka niezwykle bogatego a zarazem samotnego. Ten śląski przedsiębiorca, którego podejrzewano o konszachty z diabłem, został okaleczony kiedy pracował w lasach Ballestrema i nie mógł mieć swoich dzieci. Joanna potrafiła sobie zaskarbić sympatię „króla cynku”. Jak głosi legenda pewnego wieczora dziewczynka narwała w ogrodzie kwiatów i zaniosła je Goduli. Karol, zaskoczony sympatią którą okazała mu ta mała dziewczynka, postanowił się nią zaopiekować. Mała wychowywała się więc w domu ,,króla cynku”, który zatrudnił dla niej nawet prywatnego nauczyciela.


Kiedy dziewczynka miała sześć lat Karol Godula poważnie zachorował i wkrótce zmarł. Jednakże na dzień przed śmiercią udało mu się sporządzić przed komisją sądową testament, w którym to uczynił sześcioletnią, ubogą dziewczynkę główną spadkobierczynią swych dóbr. Joasia odziedziczyła w sumie cztery kopalnie galmanu i połowę udziału w kolejnej, sześć kopalni węgla, cztery majątki ziemskie: Szombierki-Orzegów, Bobrek, Bujaków oraz Chudów-Paniówki, a więc łącznie prawie 70 tys. mórg pola i prawie 3,5 tys. mórg lasu.


Ostatnia wola Karola Goduli oburzyła przede wszystkim jego siostrzeńców, którzy liczyli na majątek wuja. Mała Joanna pokrzyżowała im plany, więc próbowali obalić ostatnią wolę wuja. Ponieważ w testamencie widniał również zapis, że w wypadku bezpotomnej śmierci Joanny Gryzik, cały majątek odziedziczyć miałyby dzieci sióstr Goduli, posunęli się nawet do zorganizowania zamachu na jej życie. W takich okolicznościach opiekunowie dziewczynki zdecydowali się umieścić ją w klasztorze Urszulanek we Wrocławiu.


Po opuszczeniu wrocławskiego klasztoru Joanna zamieszkała w domu wieloletniego prawnika i doradcy Karola Goduli - Maksymiliana Schefflera. 6 października 1858 roku król pruski Fryderyk Wilhelm IV Hohenzollern nadał jej szlachectwo, zmieniając jej nazwisko na Gryzik von Schomberg-Godula. W herbie Joanny znalazły się Barwy Górnego Śląska, a więc błękit i złoto oraz górniczy młotek i pyrlik, aby upamiętnić pochodzenie fortuny Joanny.


W domu Maksymiliana Schefflera szesnastoletnia wówczas dziewczyna poznała hrabiego Hansa Ulricha Schaffgotscha z Cieplic. 15 listopada 1858 roku Joanna została żoną dwudziestosiedmioletniego hrabiego. Ślub młodej pary odbył się 15 listopada 1858 roku w kościele Najświętszej Maryi Panny w Bytomiu. Różniło ich prawie wszystko: on był raczej niemajętny (rodową fortunę odziedziczył stryj) ze wspaniałym nazwiskiem i koligacjami z europejskimi dynastiami, a ona to córka prostej służącej, ale za to bajecznie bogata, z dopiero co zdobytym tytułem szlacheckim. Dla Joanny małżeństwo oznaczało zakończenie kłopotów ze spadkiem do Goduli, a dla hrabiego stanowiło szansę na dobrobyt materialny. Choć sam mariaż został zaplanowany, to podobno okazał się niezwykle udany. W szczęściu i wzajemnej miłości przeżyli ze sobą kilkadziesiąt lat. Może dlatego, iż posag Joanny do śmierci pozostał jej własnością.


Państwo młodzi po ślubie zamieszkali we Wrocławiu, a później w nabytym i przebudowanym pałacu w Kopicach koło Grodkowa. Od czasu do czasu przebywali również we Wrocławiu i w pałacu w Szombierkach. Mieli czwórkę dzieci. Pałac w Kopicach olśnił wiele rodów europejskich. Zwany był „pałacem na wodzie”. Posiadał liczne wieże, rzeźby, otoczony był romantyczną fosą i olbrzymim parkiem oraz dziesięcioma stawami, z których największy i najpiękniejszy położony był bezpośrednio przed pałacem, a na nim wyspa. W parku znajdowały się liczne budowle romantyczne, m.in. świątynia dumania i sztucznie usypane ruiny średniowiecznego zamku. Pałac miał też jedną z największych w Europie oranżerii, w której rosły m.in. dwudziestometrowe australijskie eukaliptusy. Pałacowe sale zawierały zbiory rzeźb i obrazów, trofea myśliwskie, kolekcję rzadkich książek i zbroi.


Właściciele bajkowych wręcz Kopic zasłynęli z doskonale prowadzonej działalności gospodarczej. Hrabia Hans Ulrich nauczył się języka polskiego, a oboje małżonkowie byli zwolennikami partii katolickiej, z rezerwą odnosząc się do nacjonalistycznych działań w rodzaju "Kulturkampfu". Przyczynili się do budowy kościołów w Goduli, Szombierkach, Orzegowie i Bobrku, łożąc wielkie sumy na ich wzniesienie. Dziedziczka fortuny Karola Goduli okazała się jedną z największych polskich filantropek. Wybudowała wiele sierocińców, ochronek dla biednych dzieci, czy szkół, była także mecenasem sztuki. Gustaw Morcinek poświęcił jej powieść „Pokład Joanny”, przedstawiając piękny zapis legendy o śląskim Kopciuszku.


Joanna, mimo swego niskiego pochodzenia błyszczała na salonach. Została damą licznych orderów, a jej dzieci - syn i trzy córki, zawarły korzystne małżeństwa z przedstawicielami najwspanialszych rodów Europy. Jej majątek składał się z licznych kopalń galmanu, węgla kamiennego oraz hut cynku, którymi osobiście zarządzała, umiejętnie pomnażając rodzinny majątek. Własnością Schaffgotschów były m.in. kopalnie "Hohenzollern" ("Szombierki"), "Gräfin Johanna" ("Bobrek") i "Paulus" ("Paweł" w Chebziu). W 1905 roku rodzinne przedsiębiorstwo przekształcono w spółkę akcyjną "Gräflich Schaffgotsche Werke".


Joanna Gryzik Schaffgotsch zmarła w czerwca 1910 roku, w wieku 68 lat, w ukochanych Kopicach i tam też została pochowana. W swym testamencie zapisała spore sumy na rzecz służby pałacowej, sióstr szarytek we Wrocławiu oraz zakładów dla głuchoniemych we Wrocławiu i Raciborzu. Niestety ta bajkowa wręcz opowieść o życiu Joanny Schaffgotsch von Schomberg-Godulla kończy się prawdziwym horrorem ... po roku 1945 splądrowano sarkofagi rodziny Schaffgotsch. Z opowieści mieszkańców wynika, że wandale nie tylko że powyciągali z pałacowej kaplicy zmumifikowane zwłoki Joanny i Urlicha Schaffgotschów, ale nawet, co brzmi już naprawdę makabrycznie, dla głupiego dowcipu ustawili je przed lokalną knajpą ... przy rowerach. Później przez długi czas miały poniewierać się po parku i pływać w pałacowej fosie. Dopiero po jakimś czasie pochowano je w zwykłym grobie nieopodal rodzinnego grobowca.

Serwis Partnerski ONNYKS www.onnyks.pl

Znani ludzie... konopie i marihuana

Życie niektórych ludzi jest czasem nierozerwalnie związane z konopiami lub też z marihuaną. Jest to dowód dla zwolenników legalizacji, że roślina ta jest nie tylko trwałym elementem współczesnego świata ale... była, jest i będzie nim nadal.


Historia oczywiście podsyła nam wiele życiorysów, które przywodzą nam na myśl te magiczną roślinę i choć nie mamnajmniejszych szans aby tu wspomnieć o choćby ich większej części to spróbuję przedstawić te najistotniejsze... albo najciekawsze. Pierwszym z takich ludzi jest występujący w chińskiej legendzie Shen Nung – mityczny cesarz, który eksperymentował na własnym organizmie testując lekarstwa i zbadał tak działanie ponad 100 różnych ziół w tym konopi. Uważany jest za pierwszego lekarza, ojca i protoplastę tradycyjnej chińskiej medycyny. Opisał i ustalił właściwości lecznicze 365 leków pochodzenia roślinnego, zwierzęcego i mineralnego – również z konopi.

Inny Chińczyk – Cai Lun, który pracował na dworze cesarza jako sekretarz bądź minister i około roku 105 udoskonalił produkcję papieru do produkcji którego użył materiału zawierającego włókna roślinne (m. in. konopne). Trzeba wiedzieć, że do tego czasu papieru do pisania używali głównie prości ludzie – arystokracja używała w tym celu drogiego jedwabiu.

Kolejna postać związania a konopiami to Herodot, historyk grecki nazywany ojcem historii i geografii. W swoich „Dziejach” opisuje praktyki haszyszowe uprawiane przez Scytów. Pisze on, że Scytowie oczyszczają się po pogrzebie robiąc z trzech pochylonych ku sobie drągów, obciągniętych wojłokiem namiot wewnątrz którego rzucają nasienie konopne na rozpalone kamienie. Herodot słyszał również, że na rzece Araksie są wyspy mieszkańcy których rzucają w ogień owoce pewnych roślin i odurzają się ich zapachem. Twierdził, że „zapach ten doprowadza ich do szalonej wesołości i bardziej na nich działa, aniżeli wino na Greków”. Herodot wprawdzie nie wymienia nazwy tej rośliny, jednak nie ulega żadnej wątpliwości, że jest tu mowa o konopiach najprawdopodobniej podgatunku ruderalis.

Francuska bohaterka narodowa i święta kościoła katolickiego Joanna d'Arc jest również powiązana z konopiami – tym razem jednak siłą. Jak mówi jej historia życia jest ona symbolem jedności narodowej Francji i walki o jej niepodległość. Pobudziła do działania Francuzów będących pod okupacją angielską stojąc na czele wojsk oswobodziła oblegany Orlean i kilka dalszych miast. Dążyła do osadzenia na tronie prawowitego władcy Francji Karola VII. Stała się jednak niewygodna dla rady królewskiej i kościelny sąd biskupi oskarżył ją o czary, herezję, rozpustę i pychę ale także... o używanie konopi do celów „diabelskich”. Została żywcem spalona na stosie na a jej szczątki wrzucono do Sekwany. Konopie potem zostają uznane przez Papieża Innocentego VIII za używkę heretyków. Zabronił też stosowania jej w medycynie.

Szwedzki przyrodnik, profesor uniwersytetu w Uppsali Karol Linneusz na szczęście o czary oskarżony nie został. Opisał za to podstawy stworzonego przez siebie systemu klasyfikacji organizmów oraz upowszechnił zasadę binominalnego (dwuimiennego) nazewnictwa biologicznego. Opisał około 7.700 gatunków roślin i 4.162 gatunki zwierząt.. Po raz pierwszy opisał konopie jako Cannabis i podzielił na gatunki. Choć najnowsza systematyka odrzuca stanowisko Linneusza w tej sprawie niemniej był pierwszym, który podjął się próby zakwalifikowania ich w królestwie roślin.

W tzw. międzyczasie Sir Russell Reynolds nadworny lekarz królowej Wiktorii także zapisuje się do historii dzięki konopiom. W pierwszym numerze czasopisma medycznego „The Lancet”, pisze on: „Konopie, stosowane w odpowiedni sposób, są jednym z najcenniejszych lekarstw, jakie posiadamy”. Polecał canabis jako środek na bóle menstruacyjne. Trzy lata po jego śmierci zaniepokojony ogromnym spożyciem konopi w koloniach, angielski parlament powołuje komisję w celu zbadania szkodliwości zjawiska. W wyczerpującym siedmiotomowym opracowaniu komisja ta jednoznacznie stwierdza, że palenie kanabisu nie wywołuje negatywnych objawów zdrowotnych i nie uzależnia. Ponadto wymienione zostają pozytywne efekty, zarówno emocjonalne, jak i społeczne. Zależnie w którą stronę wieje wiatr – konopie są odtąd albo święte... albo przeklęte.

W wieku XVIII plantatorami konopi są m.in. Thomas Jefferson i George Washington. Z pamiętników Waszyngtona wynika, że osobiście nadzorował on oddzielanie na plantacji roślin różnych płci co jest dzianiem powodującym, że osobniki żeńskie produkują więcej psyhoaktywnej żywicy – surowca do produkcji haszyszu a mniej nasion. Inny prezydent USA: Abraham Lincoln uważał, że „prohibicja... wychodzi poza granice rozumu – próbuje kontrolować ludzki apetyt poprzez ustawodawstwo, czyni zbrodnią rzeczy, które zbrodnią nie są...”

Konopie miały także swój udział w gorączce złota. Oskar Levi-Strauss emigrant z Bawarii początkowo chciał szyć namioty. Ale w San Francisco nie zarabiał na tym tyle ile chciał, szybko więc zarzucił pomysł. Doszedł do wniosku, że śmiałkowie poszukujący kruszcu potrzebują mocnych spodni bo te, które nosili za szybko niszczały. Wynajęty krawiec uszył mu zatem spodnie z namiotowego płótna... oczywiście konopnego. Spodnie okazały się tanie i wytrzymałe. I to były pierwsze Levisy...

Inny zapewne każdemu znany amerykan Henry Ford mając nadzieję na uniezależnienie od przemysłu naftowego hodował nielegalnie konopie przez kilka lat w latach trzydziestych i czterdziestych XX w po to by zbudować samochód wykonany z tworzyw wykonanych z konopi i napędzanego paliwem z tej rośliny. Okazało się że produkty spalania paliwa z konopi to woda i dwutlenek węgla. Nie tylko są zatem bezpieczne dla środowiska ale przede wszystkim nie są wprowadzane do biosfery z zewnątrz, tak jak ropa naftowa. Dzięki temu nawet masowe stosowanie tego rodzaju paliwa nie powoduje zachwiania równowagi ekologicznej. Nie każdemu to się jednak podobało.

Dla przykładu William Randolph Hearst produkował papier z drewna i był z pierwszym i najbardziej chyba wpływowym człowiekiem kampanii przeciw konopiom w USA bo możliwość produkcji papieru z konopi godziła w jego interesy. A że posiadał 20 gazet codziennych, 13 magazynów, dwie wytwórnie filmowe, 8 rozgłośni radiowych, liczne posiadłości ziemskie w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Meksyku miał siłę przebicia. Publikował więc w swoich gazetach paszkwile na temat konopi w rodzaju „Marihuana – przemoc, szaleństwo, śmierć”, „Marihuana zmienia chłopców w potwory w 30 dni” itd.

Aż wreszcie i on. Harry Jacob Anslinger – wraz z Richmond’emHobson’em, biskupem Brent’em był inicjatorem kampanii przeciw narkotykom w USA, którą realizował z fanatycznym zacięciem. Nazywany potem ojcem, czy wręcz carem wojny z narkotykami (Drug War) w latach 1930 – 1962 sprawował w USA niepodzielną władzę nad ustawodawstwem narkotykowym. Był poważnym (i niestety poważanym) przeciwnikiem marihuany w USA. Doprowadził on do uchwalenia w 1937 Marihuana Tax Act mimo sprzeciwu Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego, delegalizującego marihuanę jako lek, używkę a przy okazji konopie jako roślinę przemysłową. Jego propagandowy atak na marihuanę zawierał nieprawdziwe informacje – m.in. zapewniał kongresmanów, że pod wpływem marihuany będą skłonni zabić własnych braci, że marihuana powoduje rozwiązłość seksualną, samobójstwa, agresje, uzależnia, jest potwornie szkodliwa dla zdrowia, zwiększa skłonność do popełniania przestępstw itp. Jego nacechowane rasizmem i potwierdzane fałszywymi dokumentami wystąpienia były jednak na tyle skuteczne, że większość tych kłamstw jakie udało mu się rozpowszechnić jest powtarzana do dziś. Anslinger nie odniósł by sukcesu gdyby nie współpraca z Hearstem. Ciekawe jest to, że Anslinger, choć osiągnął swój cel nie zakończył wojny z trawką. Po wojnie nadal kontynuował swa krucjatę przeciw konopiom. Tym razem wykorzystywał do swojej propagandy „komunistów, którzy chcą osłabić marihuaną amerykańskie społeczeństwo”.

Twierdził także, że „palenie marihuany prowadzi nieuchronnie do zażywania heroiny”. Jak pokazała historia jego działania nie miały na celu ochronę przed szkodliwym działaniem marihuany ale przed konopiami, które mogły zagrozić interesom jego rodziny i znajomych związanych z przemysłem papierniczym i chemicznym. Niestety był on przewodniczącym delegacji USA na obiadach ONZ i głównie dzięki jego propagandzie i działaniom ponad 100 krajów na świecie wprowadziła zakaz uprawy konopi. Aslinger umarł na raka zapewniając sobie przez długi czas ulgę w chorobie dzięki... końskim dawkom morfiny. Wraz z końcem ery Anslingera, rozpoczął się mozolny powrót do normalnego stanu, sprzed czasów jego propagandy, który trwa do dnia dzisiejszego.

Wysyłając Anslingera na emeryturę po jego próbach ocenzurowania książki „Osoba uzależniona a prawo” prof. Alfreda Lindsmitha John F. Kennedy stał się podobnie jak Martin Luther King idolem amerykańskiej młodzieży. JFK zażywał hydrokortyzon, chorował bowiem na chorobę Addisona i używał marihuany jako środka przeciwbólowego cierpiąc na chroniczne bóle pleców. Po zamachu na jego życie związani z nim ludzie przyznali, że w planach na jego drugą kadencję znajdował się projekt legalizacji marihuany.

Najbardziej chyba znaną postacią związaną z kulturą zielonego listka wśród muzyków jest Bob Marley, który rozpropagował muzyczny styl reggae i był przy tym gorliwym zwolennikiem legalizacji marihuany, ściśle związanym z ruchem rastafarian. Był wielkim obrońcą używania marihuany jako sakramentu. Zastosowanie marihuany do rozwoju duchowego jest wzmiankowane w wielu jego utworach.

Kolejny artysta Milton Mezz Mezzrow, biały muzyk jazzowy, który mimo działań Anslingera prawdopodobnie miał dostęp do narkotyku szczególnie dobrej jakości wsławił się tym, że joint, czyli papieros z tytoniu i marihuany określany był od jego nazwiska jako „mezz”.

Postacią, nierozerwalnie związaną z marihuaną jest John Sinclair – amerykański poeta, pisarz, pieśniarz, który został skazany w 1969 r. na 10 lat więzienia za wypalenie 2 skrętów z marihuaną. Stał się symbolem walki społeczeństwa amerykańskiego z wadliwym prawem, po Abbie Hoffman Incident* na festiwalu Woodstock . W 1971 John Lennon i Yoko Ono zorganizowali Free John Now Rally gromadząc 20 tys. ludzi na Uniwersytecie Michigam. Lennon zaśpiewał tam piosenkę poświęconą Sinklerowi: “Let him be, set him free, Let him be like you and me”. Trzy dni potem Sinkler został zwolniony z odbywania kary.

Profesor dr Raphael Mechoulam naukowiec z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie w roku 1964, po prawie stu latach pracy różnych grup badaczy zidentyfikował delta-9-tetrahydrokanabinol (THC) jako związek, który odpowiada za właściwie wszystkie farmakologiczne efekty marihuany. Autor kilkunastu prac naukowych poświęconych wykorzystaniu składników pochodzenia roślinnego w medycynie. W 2003 roku odkrył też HU-210 – psychoaktywny, syntetyczny kannabinoid o niespotykanej aktywności. Jest 800 do 1000 razy bardziej aktywny od THC i rozpuszczalny w wodzie.

Bill Clinton wyznał w jednym z wywiadów, że w czasach młodości palił marihuanę. Kiedy słowa te rozpętały burzę dodał, że palił, ale się nie zaciągał, a określenie to weszło na stałe do historii.

Michael Bloomberg amerykański przedsiębiorca i polityk, burmistrz Nowego Jorku, zapytany, czy kiedykolwiek palił marihuanę odpowiedział: „No pewnie! I podobało mi się”. Upowszechniał też w prasie zmianę restrykcyjnych przepisów dotyczących marihuany.

Do palenia w przeszłości przyznał się także lider niemieckich Zielonych i minister spraw zagranicznych Niemiec, Joschka Fischer. Inny Niemiec, Günter Grass, gdańszczanin, laureat nagrody Nobla w dziedzinie literatury, przyznał się w niedawnym wywiadzie dla dziennika Fakt iż w młodości palił marihuanę. „Paliłem trawę, ale nie zaciągałem się” – powiedział noblista, powtarzając słowa Clintona. „Powinienem był już dawno przyznać się do tego. To ciążyło na mnie przez całe życie, czuję ogromną ulgę teraz, kiedy to mówię. Przyznałem się przede wszystkim przed samym sobą”. Literat przyznał że koledzy stwierdzili, że ma do tego dobre nazwisko.

Milton Friedman, ekonomista, laureat nagrody Nobla, obrońca i propagator wolnego rynku twierdził, że „Ludzie powinni mieć możliwość swobodnego nabywania narkotyków” oraz „Legalizacja narkotyków zmniejszyłaby przestępczość i równocześnie poprawiłaby przestrzeganie prawa”. Ron Paul, lekarz, członek amerykańskiej Izby Reprezentantów, republikanin uważa receptę na problem narkotykowy zamknął słowami „Chcecie się pozbyć przestępczości narkotykowej w tym kraju? W porządku, po prostu pozbądźmy się wszystkich praw narkotykowych.”

William F. Buckley Jr., amerykański publicysta konserwatywny twierdzi, że „Prohibicja marihuany wyrządziła znacznie więcej krzywdy znacznie większej ilości ludzi niż kiedykolwiek mogła to zrobić marihuana”. A np. Książę Harry syn brytyjskiego następcy tronu kiedy został przyłapany na piciu alkoholu i paleniu marihuany zrobiono z tego aferę. Książę Karol uznał sprawę za poważną i odesłał syna na jeden dzień do specjalistycznej kliniki w Londynie.

Również Paris Hilton, modelka, aktorka i początkująca piosenkarka amerykańska, dziedziczka sieci hoteli delektowała się marihuaną... ale leczyć się nie musiała a wraz z nią dziesiatki muzyków, aktorotorów, pisarzy, malarzy... A u nas?

Prof. Tadeusz Sławek poeta, tłumacz, eseista, literaturoznawca, wykładowca uniwersytecki, rektor Uniwersytetu Ślaskiego przyznał się do palenia trawki. Później dodał, że kontakt ten był „bardzo przelotny”. Krzysztof Jaryczewski, polski muzyk rockowy, kompozytor, założyciel, lider i pierwszy wokalista zespołu Oddział Zamknięty nie kryje, że próbował narkotyków, zaznacza jednak, że „przeważnie palił trawkę”. Obecnie organizuje antynarkotykowe kampanie połączone z koncertami dla młodzieży, w których swoją historię przedstawia jako przykład, tego co mogą zrobić z człowiekiem używki.

Kora, wokalistka rockowa i autorka tekstów, wokalistka grupy Maanam zapewniła, że nie stroni od marihuany i jest „z zasady przeciwna wszelkim prohibicjom”. Również Kuba Wojewódzki, Tomasz Stańko i Stanisław Soyka to niektóre postaci polskiego show-biznesu, których nazwiska związane są z marihuaną .

Maciej Dejczer scenarzysta i reżyser filmowy twierdził, że choć mamy zakaz palenia trawki i posiadania nawet niewielkiej jej ilości, ale istnieje społeczne przyzwolenie na jej zażywanie. Zwolennik legalizacji – „Im mniej będzie w życiu fikcji, tym zdrowiej” – twierdził. „Przez trzy lata codziennie paliłem trawkę. Był to dla mnie sposób spędzenia czasu” – mówi Mietall Waluś, wokalista zespołu Negatyw. „Dziś palę jedynie wtedy, gdy spotykam się z przyjaciółmi. Marihuana jest dla mnie, podobnie jak dla tysięcy innych osób, taką samą używką jak alkohol. Dlatego powinna być legalna”.

Marek Kotański, psycholog, terapeuta, organizator wielu przedsięwzięć dążących do zwalczania zjawisk patologii społecznej i udzielania pomocy osobom uzależnionym od alkoholu, narkotyków, zarażonych wirusem HIV, byłych więźniów czy osób bezdomnych. Twórca m.in. Monaru i Markotu, twierdził, że legalizacja marihuany w Polsce byłaby ogromnym złem. Polskie społeczeństwo nie dorosło do legalizacji marihuany (twierdził, że większość sprzedawców nie przestrzegałaby zakazów i sprzedawałaby trawkę nieletnim) był jednak zwolennikiem oddzielenie narkotyków twardych od miękkich.

Poseł Przemysław Andrejuk, lekarz, członek Ligi Polskich Rodzin, publicysta, działacz społeczny i autor projektu poprawki do ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii ograniczającej lub zakazującej używania symbolu marihuany. Nowelizacja ustawy obejmować miała również zakaz dystrybucji nasion marihuany, restrykcje wobec właścicieli lokal, w których sprzedaje się narkotyki, możliwość kontroli przez pracodawców pracowników, którzy biorą narkotyki. Poseł przewidywał karę do roku więzienia dla producentów, którzy wykorzystują i rozpowszechniają logo marihuany. Twierdził ponadto, że papierosy czy alkohol są z ludzkością związane od zawsze, są czynnikiem kulturowymi i choć wiele osób umiera od nikotyny, to właśnie marihuana jest złem absolutnym.

Ryszard Kalisz, polityk SLD twierdził, że „Ani ja nigdy nie brałem, nie popalałem ani chyba nikt z obecnych członków co nieznaczy, że w kategoriach wolności osobistej nie mieści się kwestia posiadania małej ilości posiadania miękkich narkotyków... ja uważam, że to – i teraz mówię jako polityk nie pełniący funkcji publicznych – że to jest dopuszczalne”.

Julia Pitera, posłanka z ramienia Platformy Obywatelskiej, wieloletnia radna Warszawy uważa z kolei: „Jestem absolutnie przeciwna legalizacji narkotyków. W Holandii zrobiono taki eksperyment i nie przyniosło to pozytywnych efektów” a w amerykańskiej telewizji po zamachach z 11 września treść reklamy brzmiała” „Kupując marihuanę pomagasz Bin Ladenowi”.

Dowiadujemy się także, że obecny premier Donald Tusk „popalał marihuanę” a inny radosny polski polityk, Jarosław Kaczyński stwierdził, „Trzeba walczyć z marihuaną ale czy marihuana jest z konopi? Chyba nie.” I tą postacią, choć mało optymistyczną w wielorakim wymiarze świetła własnych wypowiedzi i piastowanego urzędu zakończę milczeniem ten temat sławnych ludzi, konopi i marihuany...

* Party Abbie Hoffman desperacko krzyknął na scenie “I think this is a pile of shit! While John Sinclair rots in prison… [To wszystko gówno prawda, kiedy John Sinclar gnije w wiezieniu…” w odpowiedzi, na co gitarzysta The Who's, Pete Townshend, odpowiedział: „Fuck off! Fuck off my fucking stage! Wydarzenie to przeszło do historii, niczym gest Kozakiewacza w PRL